poniedziałek, 11 lipca 2016

cisza i jazgot...

 
 
    W ostatnim czasie spotkałam tylu ludzi i wysłuchałam tyle opinii - na tematy różne - że w głowie mi się kręci... Sama niestety należę do osób, które bardziej lubią mówić niż słuchać ale nawet gdyby było inaczej ta mnogość wrażeń i tak nie pozwoliłaby mi na rzetelne przeanalizowanie wszystkiego co usłyszałam..
  Mam  takie nieodparte wrażenie, że większość ludzi mówi z wielkim przekonaniem o sprawach na których się prawie nie zna albo o których myśli, że się zna (celowo używam takiego rozróżnienia, są tacy, którzy czują się zobligowani do wypowiedzi na każdy temat, czasem mają nawet świadomość tego, że dyrdymały plotą i są tacy, którym się wydaje, że świat tylko czeka na ich objawione myśli  - pochlebiam sobie zaliczając się do tego pierwszego sortu) po drugie ci którzy się znają raczej się nie wypowiadają, a jeśli już to  ostrożnie i po trzecie im jestem starsza i więcej wiem  tym bardziej mam świadomość tego jak mało wiem i jak wiele jeszcze mogę - powinnam się nauczyć - wiem, że nie jestem odkrywcza..........
    Zrobiłam w życiu wiele rzeczy, które śmiało nazwę dziś szalonymi, tylko dlatego że nie miałam pojęcia na co się porywam bądź nie zdawałam sobie sprawy z niebezpieczeństwa - często się nad tym zastanawiam czy właśnie brawura i arogancja nie napędzają świata...
    Ale się rozpisałam a moje myśli objawione... niestety umilkł jeden głos, który dla mnie wiele znaczył  - zmarła pani Janina Paradowska, której wyważony sposób pisania o polskiej polityce bardzo mi odpowiadał i mam teraz wrażenie że pozostał tylko jazgot... Jej odejście byłoby zawsze wielką stratą dla polskiego dziennikarstwa, ale w chwili obecnej  odczuwam ją jako szczególnie dotkliwą...
Jest bardzo gorąco - moja studnia już wyschła, rowy też  są puste. Sianokosy skończone, pastwiska wyschnięte - czyli wszystko po staremu. Miód, który sprzedałam bardzo posmakował i gdybym chciała sprostać zamówieniom, musiałabym mieć jeszcze chyba pięć rodzin pszczelich..... Znajomy mówi jest popyt  - trzeba zwiększyć podaż - ha, ha przecież ja tak naprawdę nie sprzedaję miodu tylko pewną atmosferę nastrój, ciszę  i nie chcę, żeby mnie obowiązywało prawo popytu - podaży...

Pozdrawiam Ta Trzecia
P.S. Ta Czwarta już od dawna wspominała, że należałoby założyć stronę na Facebooku dla naszego gospodarstwa agroturystycznego. Ponieważ na brak obowiązków nie narzekam długo się zastanawiałam aż wpadła na genialny pomysł, że stronę założy Ta Czwarta i będzie ją obsługiwać (pomagając mi nadal w prowadzeniu bloga) Słowo się rzekło strona jest. Oto jej adres:  https://www.facebook.com/Dom-Margiki-1403749959932443/  Jeśli macie Państwo wolę i czas zajrzyjcie tam.






























piątek, 1 lipca 2016

Czas i ja


To miało być kilka dni tylko dla mnie  - nie odbierałam telefonów, nie robiłam planów. Wykończona upałem przysypiałam na fotelu z książką w ręku.  Konie budziły mnie rankiem przenikliwym rżeniem - hmmm , no cóż , zdarzyło mi się spać nawet do  ósmej.... Wytrzymałam tak dwa dni - a potem miałam dość tego nic nierobienia.  Zajęłam się ogrodem i  całe szczęście, że czas mojego " wypoczynku " minął bo "wylizałabym" ogród na śmierć - to znaczy  wszystko byłoby tak okropnie  czyste i zadbane -  dokładnie takie  jak być nie powinno - ale " mój czas "się skończył i wszystko wraca do normy czyli " kontrolowanego" zachwaszczenia.

Dla  Tej Czwartej zrobiłam tablicę do gry w kosza ,w/g niektórych to najbardziej praktyczna rzecz, jaką zrobiłam w życiu ....
Zastanawiałam się dlaczego liście lilii wodnych są tak bardzo pokaleczone - myślałam , że może w trakcie przesadzania uszkodziłam pąki liściowe i dopiero teraz to widać ... ale to nie tak - powód jest bardzo prozaiczny - Ramzes ( nasz pies), kiedy się nudzi łapie liście pyskiem i szarpie nimi - i jak go znam nikt, ani nic, nie jest wstanie go tego oduczyć czyli liście będą dziurawe....



Czytam teraz  Fabienne Verdier  Pasażerka ciszy. Książka to prezent,  polecany jako " gorący " tytuł  wśród aktualnych pozycji o sztuce....No cóż... dla mnie książka ta nie wnosi niczego nowego ani jeśli chodzi  o samą autorkę - wydaje mi się , że  została po prostu spisana z dyktafonu i  stąd to nieodparte wrażenie " przeźroczystości" autorki.  Tej spisanej,ustnej wypowiedzi brak mimiki i gestykulacji -  chyba, że to wina przekładu ale tego nie jestem w stanie stwierdzić - moje ambitne plany czytania Prousta w oryginale spełzły na niczym....A może moi czytelnicy z Francji mogą coś na ten temat powiedzieć ? Drugą sprawą, która mi mono doskwiera przy czytaniu  omawianej  pozycji jest , że tak powiem,  swoista arogancja kobiety z zachodu w stosunku do zastanych kontekstów życiowych jej chińskich towarzyszy  - jej się wydaje , że rozumie, a jak już rozumie to może zmienić......
 Myślę o tym, jak ja poznawałam obce mi kultury, język I  tradycje,- dla mnie były to jakby kolejne kręgi wtajemniczenia, aż pozostało coś nieuchwytnego, czego nigdy nie będę wstanie zgłębić....

 
A tak naprawdę to chciałam namalować obraz ( popełniłam już w życiu kilka obrazów, choć jako historyk sztuki pewnie nie powinnam, zbyt dobrze wiem co to znaczy dobry obraz...) obrazu nie ma  '   nie ma we mnie tego niezbędnego spokoju i stanu skupienia ....
 
Pozdrawiam Ta Trzecia

czwartek, 23 czerwca 2016

o piscyni i nie tylko, słów kilka....


Nazwa piscynia bardzo bawi Tą Czwartą i na nic zdają się tłumaczenia, że to piękna,włoska nazwa kamiennej studni, basenu - piscynia powala moją córkę na kolana...
 Jest jak jest, a piscynia stoi przy ścianie naszej drewutni... Od zawsze chciałam  mieć taką kamienną misę na wodę ale te oferowane w sprzedaży były albo koszmarnie drogie albo kosmicznie brzydkie i w obu wypadkach na pograniczu  kiczu  -  a coś  takiego to ja umiem zrobić.
     I zrobiłam  -  a nadarzyła się okazja bo miałam akurat spore ilości dziwnego gruzu  pochodzącego z  rozbiórki  obrzeża naszego oczka wodnego. Gruz ten był o tyle dziwny, że w formie podwójnego wałka, a do tego z bardzo silnego cementu powleczonego warstwą utwardzonej już płynnej folii i to własnie z tego materiału zbudowałam moją piscynię. Doprowadzenie do niej wody  o było zadaniem banalnie  prostym  - wystarczyło tylko zakopać w ziemi parę metrów niebieskiej, plastykowej rurki, zamontować kranik i gotowe. Jeszcze przed zimą muszę  zabezpieczyć powierzchnię mojego dzieła  kilkoma warstwami wody szklanej i bardzo rozcieńczonej farby olejnej - ta metoda, którą stosuję już od lat doskonale się sprawdza - żadne moje twory z cementu nie pękają w czasie mrozów - oczywiście zawsze pamiętam o spuszczeniu wody zarówno z cementowego zbiornika jak i z instalacji wodnej.


Czasem myślę sobie, że całe to moje krzątanie się tutaj, to stałe wynajdywanie nowych zadań, tworzenie rzeczy absolutnie niepotrzebnych robię po to by nie widzieć tego co się wokół  wyczynia - ten kraj jakby oszalał w nienawiści . mam wrażenie, że ludzi ogarnął jakiś amok, totalna amnezja, że tak powiem polityczna, cudzoziemcy, których znam kompletnie nie rozumieją co się tu dzieje - zachodzi tylko pytanie czy my rozumiemy ? I choć nie należę do osób religijnych mogę powiedzieć tylko tyle   -" smutno mi Boże "- wracałam tu z myślą, że będę żyć, pracować i tworzyć w kraju szczęśliwym i spokojnym wreszcie  - i bardzo, bardzo nie chcę porzucić tej nadziei ........
.........................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................

 
Sianokosy prawie za nami - pierwsi goście też już pojechali. Mówili, że wypoczęli i wydawali się zadowoleni - kiedy inni pracują ja wypoczywam, kiedy inni wypoczywają, ja pracuję... Tak jest....
  Pomidory w szklarni rosną super, a grządki na szczęście już przestałam podlewać.



 A to właśnie facelia, o której pisałam w poprzednim poście


   Chciałam jeszcze umieścić w tym poście zdjęcie głównej atrakcji ostatnich odwiedzin - czyli gniazda zaskrońców ale obfotografowane przez naszych gości odmówiły dalszej współpracy - no cóż wolne są...
Pozdrawiam
Ta Trzecia




niedziela, 12 czerwca 2016

To był szalony maj...


   Czy to już czerwiec, bo nie zauważyłam ...
Tak po prostu stał się inny miesiąc, a ja pracuję i pracuję. Kiedy już miałam nadzieję, że po ukończeniu jednego projektu będę mogła odpocząć pojawiły się inne sprawy , rzeczy niecierpiące zwłoki i tak dalej i tak dalej,,, a efekt jest taki . że końca tego wszystkiego nie widać, a teraz jeszcze sianokosy....

  W tym roku las za płotem pachnie niesamowicie  czarnym bzem. Pszczoły uwijają się jak szalone, dwa tygodnie temu podkradłyśmy im trochę miodku - chyba nie zauważyły W ogrodzie jest mnóstwo roślin miododajnych - głównie pod tym kątem wybieram rośliny - po dawnym żywopłocie pozostało sporo rozrośniętych krzewów  ligustru, który obecnie  obficie kwitnie i roztacza nieziemską woń - podobnie jak posiana przeze mnie w ogrodzie warzywnym  facelia  - jeszcze nigdy nie widziałam takiej liczby pszczół jednocześnie na pożytku - cały zagonek dosłownie porusza się pod ciężarem owadów.  Tak na marginesie moja rada dla pszczelarzy dysponujących tak słabymi ziemiami jak moje  - facelia udaje  się w tak trudnych warunkach jedynie posiana  regularnie  w  rządkach, w razie potrzeby delikatnie podlewana i odchwaszczana  - to sporo pracy ale efekt jest godny zachodu . Absolutnie przereklamowane są akacje, a w zasadzie grochodrzewy - od pięciu już lat nie udało mi się doczekać porządnego kwitnienia tych olbrzymów - jest albo za sucho albo za zimno itd. Słowem sadzenie akacji na pożytki dla pszczół w/g mija się  z celem - co nie znaczy, że ja swoje akacje będę wycinać - na pewno nie - jedynie będę pilnować by się zbytnio nie rozsiewały po ogrodzie...
 O pszczołach mogłabym pisać jeszcze długo,  podobnie jak o koniach....  ale  teraz zmienię temat.
 Od lat marzyłam  o prawdziwej szklarni , a pisząc prawdziwa mam na myśli taką ze szkła, w kolorze zielonym... Widziałam takie cudeńka w angielskich posiadłościach...
  Już w marcu przystąpiłam do pracy - zamówiłam żwir i wylałam fundamenty punktowe  z zatopionymi w cemencie kotwami i muszę przyznać, myślałam, że to najcięższa praca jaka mnie czeka przy budowie wymarzonej szklarni - o jak bardzo się myliłam!
Tygodniami walczyłam z belkami , a potem skrzydłami okiennymi, które musiałam wpierw "oczyścić" z żaluzji  i tych wszystkich fifraczków - jakieś trzymacze okienek, klameczki, zameczki itd. Czasem byłam tak zmęczona .że przeklinałam w duchu ten moment, w którym narodziła się w moim umyśle  idea budowy tego paskudztwa  - o jak ja klęłam przy tej pracy - na szczęście nie mamy sąsiadów więc nie ma też świadków.... Trwało to tygodniami - ale teraz jest już  gotowa - moja wymarzona, zielona szklarnia... - a w niej  kwitną pomidory, rozrastają się oberżyny, a w rogu przycupnął melon ... Teraz biegam z konewką ale i to się niedługo skończy, gdy doprowadzę do szklarni wodę... Myślę, że posiadanie szklarenki to super sprawa ale do jej  budowy potrzeba duuuuużo siły albo trzeba zapewnić sobie solidne wsparcie - ja budowałam sama -  a tego nie polecam....

   Kiedy przeglądam blogi ogrodnicze widzę przepiękne zdjęcia dużych, dorodnych warzyw - no cóż u nas już od miesiąca nie padał porządny deszcz  - ot takie tam pokapywanie - stanowczo za mało by coś porządnie  urosło - i nawet ja złamałam  żelazną zasadę, że nie podlewam  - i podlewam moje warzywa a oprócz tego wykonałam manewr taktyczny ,do którego zaczęłam przygotowywać się już w listopadzie.  Ściółkuję warzywa ziemią  przygotowaną z obornika końskiego - było z tym też niemało pracy -podlewanie pryzmy, przerzucanie jej,  okrywanie starymi kocami (nie folią! )
ale za to teraz mam spore ilości cudownej, pulchnej ziemi.


 Pisane dwa dni później, od tak na szybko zajrzałam do moich pszczół - było gorąco i bałam się rójki, i jakież było moje zdziwienie gdy okazało się, że oba ule są dosłownie pełne miodu. Szybko z Tą Czwartą przystąpiłyśmy do pracy i efekt tego jest taki, że teraz w czerwcu mamy już prawie 30 litrów miodu, a jeszcze czeka czeka nas kwitnienie lipy i nawłoci. Takiej ilości miodu to nawet my nie zjemy. To będzie pierwszy rok, w którym zaoferujemy naszym klientom i wszystkim chętnym nasz miodzik.
Pozdrawiam
Ta Trzecia




niedziela, 24 kwietnia 2016

Tematy niemodne.


 
Nie będę pisać o młodych listkach na brzozie ani o pierwiosnkach,  napiszę o  odchodzeniu samotności i opuszczeniu.
 Był u mnie pan N - nasz pan władza czyli sołtys, kiedy  załatwiliśmy sprawy urzędowe, on spoglądając na dom westchnął ciężko i zapytał czy wiem, że zmarł Jawor. Jawor (nazwisko zmieniłam)  to poprzedni właściciel domu  w którym mieszkam. Pana Stasia - bo tak miał na imię, widziałam osobiście dwa razy w życiu - zrobił na mnie szczególne wrażenie. Był wielkim, zwalistym człowiekiem, sprawiającym wrażenie cwanego i naiwnego jednocześnie. Niewiele starszy  ode mnie, był już  po przejściach - stróż prawa ścigany przez prawo, rozwiedziony i ponownie żonaty, z pierwszego małżeństwa miał już bodajże dwoje dzieci, pochodząca z  drugiego związku  córka miała trzy lata - ja byłam świeżo po studiach - cały świat stał przede mną otworem taka to nierówna była z nas para - on sprzedawał dom , choć go potrzebował -  ja kupowałam dom choć miałam w planach wyjechać w świat.
Zwarliśmy umowę  u notariusza i każde z   nas poszło w swoją stronę - nigdy więcej Pana Stasia nie spotkałam. Jedynie mój ojciec, który do chwili swojej nagłej śmierci regularnie pracował w moim nowym domu i trochę w nim pomieszkiwał miał tę wątpliwą przyjemność spotykania Jawora, który  bywał w "swoim " domu -  i  jak twierdził mój ojciec najczęściej nocą , bez pytania, deponował  zdobycze w szopach. Skończyło się wielką  awanturą ,łącznie  z groźbą wezwania policji . W ciągu ostatnich kilku lat parokrotnie ludzie ze wsi mówili mi, że Jawor bywa w tych stronach ale ja go nigdy nie widziałam; podobno opowiadał, że ma do nas żal, myślał, że będziemy się przyjaźnić itd.
I teraz  ta informacja  o jego śmierci i nie byłby w tym może nic nadzwyczajnego gdyby nie to, że jak twierdził pan N, umarł absolutnie osamotniony, " prawie że  pod płotem", a na pogrzebie byli tylko ksiądz i pracownicy zakładu pogrzebowego (pochowany został na koszt gminy).
-A grób ot tylko krzyż i piasek - w słowach pana N słychać było i żal i strach ....
     Nasz kraj bardzo się zmienia,  na zachodzie Europy parokrotnie byłam świadkiem sytuacji, kiedy ludzie umierali w absolutnym osamotnieniu bo według rodziny nie zasłużyli sobie na współczucie czy choćby obecność najbliższych - u nas  to jeszcze rzadkość, a już szczególnie w środowisku wiejskim - tu nawet najwięksi tyrani i despotki  w ostatniej chwili  otoczeni są rodziną...... a pogrzeb  ho, ho to już absolutna świętość ......
  Ja nie oceniam  -  ja tylko jak dziecko - szeroko otwieram oczy i patrzę, i patrzę jak się to życie plecie.......
  Opowiedziałam o przypadku Jawora mojej znajomej i dodałam też  że pojadę na ten cmentarz i jeżeli istotnie nikt się ty grobem nie opiekuje  to  posadzę tam jakieś rośliny                                  
W odpowiedzi usłyszałam :
  -Zwariowałaś, mało ci jeszcze pracy? I dlaczego masz to robić - zawdzięczasz mu coś?
 - Nie - nic, tylko ten dom, w którym jestem bardzo szczęśliwa.  On umarł " prawie bezdomny" i ja nie jestem temu winna ale kwiatki na grobie mogę mu posadzić (zasłużył sobie).....


  Ta czwarta cudownie pracuje z końmi - robię czasem chwilę przerwy by na nich popatrzeć - to takie piękne - wspaniała harmonia człowieka i zwierzęcia......
Pozdrawiam
Ta Trzecia