niedziela, 4 marca 2018

post

To będzie wpis trudny, długi i bolesny - a wszystkim, którzy po jego przeczytaniu powiedzą, że to nie miejsce na takie słowa odpowiadam - ten post jest taki jak życie - wielkie miesza się banalnym, ważne z duperelem, wielka radość i apetyt na życie z refleksją i bezsilną próbą zrozumienia rzeczywistości. Ten wpis ma być dla mnie jak depozyt w banku - gdyby doszło do tego, że nasz świat stanął by w płomieniach, a ja jakimś cudem wyszłabym z tego cało, mogłabym moim potokom powiedzieć - za bardzo się bałam by krzyczeć głośno - ale nie mogłam też całkiem umilknąć... 
   Zobaczyłam dziś w sieci zdjęcie opublikowane przez moją znajomą - wielkie gruzowisko - ruiny miasta aż po horyzont , na pierwszym planie  wstrząsający obraz  płaczącej kobiety , która leży na tym gruzowisku . Podpis - niemieckie miasto - tu nazwa i informacja , o przebiegu nalotów dywanowych na największe miasta Niemiec w czasie II Wojny. Komentarz pierwszy - "A kto zaczął?" - a potem już z górki.... Długo myślałam - napisać coś - wdać się w pyskówkę? Nie to nic nie wnosi - to tylko mielenie wody i stąd ten tekst...
Taak - byłam żoną Niemca, tak jestem osobą dwujęzyczną, tak mam z nim córkę, tak jego rodzinę uznaję za swoją, i jeszcze wiele razy tak. Dużo rozmawiałam z Niemcami o wojnie - a i tak nie mogłam pojąć jak można  było zgodzić się na nazizm - jak mogli przeoczyć jego narodziny ? Nie potrafiłam tego ogarnąć, aż do teraz - od jakiegoś czasu zaczynam rozumieć.
 Oni narodzin nazizmu wcale nie przeoczyli - tylko kiedy potwory zostały spuszczony ze smyczy - to część współczesnych się do tej watahy przyłączyła, a inna część zbyt się bała by zaprotestować- lub ze strachu biła im brawo - bo zawsze ma się coś do stracenia, a im się jest starszym tym ma się więcej do stracenia  - nie tylko w sensie materialnym. Żyję w czasach, który do perfekcji opanował szafowanie osądem moralnym - Bóg może pójść już na emeryturę - jest wystarczająco dużo wszechwiedzących - oni stanowią kogo obśmiać, kto sobie zasłużył na cierpienie...
 Mam wrażenie, że absolutnie zapomnieliśmy - inaczej, straciliśmy poczucie realności wojny - w tym sensie jaki ogrom tragedii ona niesie - Syria to tylko umazane, brudne dzieci - dokładnie takie jak w grach wojennych naszych synów, a może mężów - wojna dostała oblicze kolorowych inscenizacji historycznych - czy odtwarzają też zapach potu - tego związanego ze strachem - czy ich gacie są pełne - bo były - mój dziadek brał udział w kampanii wrześniowej - o wojnie nie opowiadał wcale - a właściwie parę zdań - o samobójczej śmierci dowódcy i gaciach -   i mówił to w taki sposób, że nie było nam do śmiechu.
  Nie chcę być adwokatem "dobrych Niemców" - w cały zajściu bardziej fascynuje mnie fenomen nienawiści . Nienawiść znam bardzo dobrze - często jej  doświadczyłam i równie często musiałam uważać by mną nie owładnęła...
Wypominano i domieszkę ukraińskiej krwi, podejrzewano o żydowską, a kiedy byłam z mężem w Hiszpanii - to jego brano za Anglika, a nie za Hiszpankę co się z Anglikiem s**rwiła, we Włoszech byliśmy oboje brani za Niemców i odpowiednio traktowani, w Polsce mój mąż, który po polsku mówi o dziwo z rosyjskim akcentem był brany za Rosjanina, a mnie pytano co mnie skłoniło...
  Kiedy ktoś chce nienawidzić - zawsze powód znajdzie ale teraz nienawiści już nie trzeba się wstydzić - można się nią napawać, można nią zionąć - zapominając, że to uczucie ogromnie destrukcyjne - niszczy jak żadne inne - może wpierw daje poczucie zadowolenia, ale na dłuższą metę wypala człowieka, obezwładnia i zaślepia.
  Zmarła pani Halinka - wieloletnia przyjaciółka moje Mom - razem się dorabiały, razem starzały, razem psioczyły na upływ czasu i tym frustrowały - tyle tylko, że ostatnio każda z nich znalazła inny fantom sprawcy swej niestrawności życia. W ruch poszedł oręż - różaniec walczył o lepsze z Newsweekiem, a Trójca Święta z trójcą Tusk, Lis, Komorowski. Na nic się zdały apele o opamiętanie, próby negocjacji i przemowy do rozsądku - to była walka nie tylko o przekonania polityczne to była wojna totalna, a one stanowiły dla siebie nawzajem doskonałą personifikację sprawcy  zafajdanego (jak mówiły) życia. Zionęły nienawiścią ubraną w grzecznościowe formy, osiągnęły szczyty subtelności w prześciganiu się na aluzje i docinki. Ich nienawiść można było mierzyć kilometrami zmarszczek - i  były coraz bardziej przerażające. I ot tak nagle jedna z nich odeszła cicho - szybko - zostawiła szalonego kundla modnej rasy i siewki na parapecie - a ta druga ...
  Nie , wcale nie było jak u Gogola czy Tołstoja - nie było satysfakcji - "ja się ostałam". Przyszło otrzeźwienie i ogromna gorycz... i stwierdzenie, że wydawało się, że jest jeszcze tyle czasu....
  Gdyby mi sprawiał radość tryumf nad rannym - to mogłabym tryumfować - ileż to razy mówiłam, daj spokój, wyjdź z tej nienawiści... Ale nie ma tryumfu - powiedziałam tylko - umaluj usta, uczesz włosy i rozejrzyj się dookoła...
Donia