niedziela, 25 lutego 2018

o ogłupieniu - moim, weganiźmie - nie moim .....



Niech się już ta wiosna stanie , bo ogłupieję do reszty -. do kropli krwi ostatniej.. a może do szarej komórki ostatniej. Proces ogłupienia przebiega systematycznie i konsekwentnie i tylko wiosna i zew ziemi mogą go zatrzymać. O tej porze roku to raczej jakiejś depresyjki się spodziewałam czy czegoś w ten deseń - i pewnie by tak było tylko, że moja lekarka  - dobra dusza -  w czasie ostatniej wizyty wzrostowej mojego dziecka wykazał zainteresowanie moim samopoczuciem  i sama ot tak z siebie podpowiedziała, że może by tak jakiejsik witaminki D poszukać..... Zrobiła to w celu samoobronnym -  jestem tego pewna -  bywam u niej regularnie wczesną wiosną jedynie i tylko po to by potwierdzić diagnozę  mojej sąsiadki i internetu. Trochę mnie zawsze dziwi, że wychodzi mi średnio ok. 10 schorzeń, a ja nadal dyszę... no ale, kiedy się już wygadam to mi lepiej - lekarka zapisuje  na karteczce echinacea i posyła do domu... Tak było zeszłego roku i rok wcześniej i ...a w tym roku nic - nie mam żadnych schorzeń  to zapewne przez tą d;, - tylko to ogłupienie...


Proces ogłupienia zachodzi codziennie w dni powszednie pomiędzy 6. 55, a 7,45. O 6.55 konie i dziecko są już nakarmione, pies wyprowadzony, dziecko odprowadzone, w piecu napalone, plan pracy ustalony  i  jestem w zasadzie gotowa do czynu. Tylko, że po pierwszym kontakcie  ze światem zewnętrznym mam absolutnie zerową ochotę na ten ziąb i w tedy myślę sobie - ""tylko pogodę sprawdzę i ruszam do pracy . Siadam przed lapkiem - klikam na pogodę - zimno w necie , zimno na dworze - nadal mgła...".a to jeszcze tylko szybciutko fakty..." - nie, nie czytam - przebiegam ze zrozumieniem po nagłówkach - to mi wystarczy - zerkam za okno - nadal mgła ....I uwaga, klikam plotki - ale tu już czytam, nagłówków nie rozumiem...


Po pięciu minutach już wiem kto przyszedł na imprezę bez majtek, kto cyckę czy też implant zgubił, czyja żona/mąż z kim spał i ... Przestaję w końcu czytać - już nie mogę - tylko patrzę i zauważam , że wszystkie rodzime celebrytki to dwa rodzaje warg preferują - albo w stolicę dwóch chirurgów plastycznych w jasyr wzięło..Hmm , kiedy próbuję tym odkryciem podzielić się z moją Mom jak zwykle kwituje to krótkim- " zazdrosna jesteś- bo cię nie stać..."
   To jest bardzo niesprawiedliwa, a przede wszystkim mylna uwaga - gdyż ja, konstatując takie fakty wyostrzam jedynie mój zmysł poznawczy , a jeśli chodzi o "stać czy nie stać" ...Nie dalej jak w ubiegłym tygodniu spotkałam w N zaprzyjaźnioną dermatolog - było jak zawsze - pani skomplementowała moją Donieczkę, a kiedy skończyła spytała co ja taka cichutka się zrobiłam...No cichutka - sami spróbujcie - stoją obok pięknej szesnastki tryskać entuzjazmem, seksapilem i wigorem....... Duknęłam tylko, że upływ czasu, że zmarszczki, że coś tam...-na co znajoma wlepiła we mnie okulary - zlustrowała - i powiada:
    "We wtorek o piętnastej będę miała resztki po klientce - o, o to te zmarszczki się zrobi, a za parę stówek to usta będą ja malina"
 Skłamałabym, twierdząc, że myśl tą odrzuciłam z oburzeniem- o nie, absolutnie... Tylko, tylko.....ja, że tak powiem ze względów genetyczno - wizerunkowych nie jest zainteresowana  usteczkami - ani tymi napompowanymi, ani tymi kaczymi.  Część mojej rodziny natura obdarzyła takimi właśnie ustami i ja będąc dziecięciem okrutnie się z tych nieszczęśników nabijałam  - i jestem pewna tego co by było, gdyby oni mnie teraz z takimi ustami....
Taaak  - ale wracając do ogłupienia - kiedy w końcu czuję, że mi mózg puchnie i został osiągnięty stan krytyczny zamykam sprzęt- udaję się do stajni i zwierzam się koniom, że na ty świecie to teraz się takie rzeczy porobiły .....






Donieczka coraz to w stronę weganizmu łypie, a ja upieram się przy swoi - wegetarianizm tak - weganizm - nie .
    Dlaczego?
W naszym przypadku weganizm to absolutny cyrk :
 - mamy trze koty i psa, które jedzą mięso - jak przestaną jeść mięso to muszą jeść jajka i nabiał , bo będą się miały marnie....
- nie wiem jak to jest z rozwojem młodych organizmów ludzkich bez składników takich jak jajka , nabiał, miód itd.-myślę, że się da, tylko będą ślady w postaci zmian w wyglądzie paznokci, włosów, skóry i być może wzrostu itd. Nie zamierzam suplementować swojej i Donieczki diety chemią....
-weganizm.......  - w naszej sytuacji,  nie przemawiają do mnie argumenty, że dobro zwierząt, że cierpią - jajka kupuję od sołtysa, który swoje kurki regularnie na spacery wyprowadza, kartofelki im gotuje, sera białego podsypuje..., a mleko i masło mam od Stefańskiego i tu to ja z jego krowami na spacery chodzą- do domku je odprowadzam, kiedy z wizytą przychodzą, pogadamy sobie wtedy, już wszystkie je z nazwiska i ksywki znam - i w takiej sytuacji ja am zacząć wierzyć, że te stworzenia cierpią - a jeszcze lepiej - odrzucać produkty od nich na rzecz tłuszczu kokosowego - skąd?, jak produkowanego ?, pić mleko sojowe z wielkich plantacji, jeść coś seropodobnego, jakieś dziwne mieszaniny itd... Nie, i jeszcze raz nie.Wiem co jem i uważam, że te istoty cierpią w sposób               "kontrolowany ", nie am wyrzutów sumienia przygotowując posiłki z tych produktów...- czy mam mieć wyrzuty sumienia jedząc miód od moich pszczół ? - mam go zastąpić syropem klonowym z Kanady ?! - bo pszczoły cierpią - a ryby w morzu nie cierpią, gdy te wielkie frachtowce kursują w te i wewte, albo ptaki nie zderzają się z samolotami transportowymi ?
 - weganizm to sposób na samoograniczenie. Będąc weganinem człowiek narzuca sobie pewną dyscyplinę, a kryteria są w zasadzie proste -niepochodzenia zwierzęcego , można dołożyć jeszcze , produkowane w godnych warunkach - ale czy ten drugi warunek jesteśmy w stanie spełnić - śmiem mocno wątpić. Indianie przegnani ze swojej ziemi mogą potem naprawdę w godnych warunkach pracować na plantacjach awokado ....
Ja poszłam inną drogą - i na razie ja decydują o mojej córce i ona jeszcze przez chwilę ma iść ze mną, potem zrobi jak będzie uważać. Jaka jest moja droga - no cóż, pewnie też jej można wiele zarzucić, ale jest moja i jak na razie nie mam wrażenia, że jestem hipokrytą - jem przede wszystkim to co wyprodukuję - widzę, że coraz bardziej ograniczam zakupy - i niczego mi nie brakuje, jem produkty dostępne tu na miejscu - staram się nie kupować fićków - faćków z drugiej półkuli - choć zdarza mi się.... a przede wszystkim staram się nie marnować - w tym widzę przejaw szacunku dla świata, który mnie otacza- zarówno zasobów naturalnych jak i ludzkiej pracy - o tej tak często zapominamy . Tak z ręką na sercu - czy dostrzegacie Państwo kasjerki w supermarketach, sprzątaczki na dworcach, kasjerki w banku -  oni, tak jak i my, kształtują realną wartość rzeczy  - brak szacunku dla nich - ludzi, przekłada się na brak szacunku dla nas samych i świata, który nas otacza. Zawsze ilekroć widzę produkty po śmiesznie niskich cenach myślę - ile ktoś się musiał napracować - a to i tak wyląduje na wysypisku. I nie chodzi o to, że wszystko musi byś drogie - absolutnie nie , chodzi o to, że wartość pracy i wartość produktu zupełnie się rozmijają - płacimy niebotyczne ceny za śmieci w sieciówkach - płacimy grosze z produkty ręcznie wytwarzane w Indiach, Chinach czy Ameryce pd.  albo za ciała zwierząt... Coraz bardziej stajemy się konsumentami "śmieci " - i w tym kontekście postrzegam weganizm jako stan niezgody i to cenię - ale sorki dla mnie nie tak....

















Tu miało jeszcze być o Sasnalu - ale będzie następnym razem...
 Jest tak okrutnie zimno, że jeszcze raz usmażę pączki - tak dla wprawy i tak dla tłuszczyku - teraz się przyda, kiedy zrobi się ciepło nie będzie już czasu...
   Byle do wiosny !
   Pozdrawiam.
   Donia






czwartek, 8 lutego 2018

jak ja to cienko śpiewam.....

Doniezka mówi, że coś ostatnio cienko śpiewam- to znaczy, że humorek taki średni mam....Hmmm, tylu się zajęło opowiadaniem  dowcipów  , że zupełnie niepotrzebna się w tej materii czuję -mogę tylko powiedzieć : patrzę i patrzę , słucham i słucham i ni  oczom ,ni uszom nie wierzę -  ani jako obywatel tego kraju ,ani jako historyk ,ani jako człowiek....Tyle w temacie....








Fotki zrobione dwa dni temu - świtem bladym( dla mnie to tuż po 6- stej) gdy Donieczkę do drogi głównej odprowadzam - razem z całym towarzystwem ( sztuk 4  - 3 koty i pies  - konie , na szczęście tylko w granicach ogrodzenia).Zwyczaj ten - po paru latach niebytu  - znowu odżył w tym roku -po jednoznacznej sugestii " państwa myśliwych "- albo pies w kojcu albo ....( tu wstawić : psa wcale - bo paffff). Te poranne spacery na smyczy, stałe obserwowanie psa gdy ja pracuje , a on mi towarzyszy ,okropnie uciążliwe mi się początkowo wydawały - ale jak ze wszystkim , zawsze, prędzej czy  później przyzwyczajamy się - muszę pomyśleć o ogrodzeniu - na tyle szczelnym by pies przez nie nie wyszedł...







Konie " puszczają " już sierść- a to znaczy, że osłabione będą i potrzebują więcej troski i starań z mojej strony - ciut więcej owsa i marchewki. Chciałaby w tym roku przyjąć do naszej otwartej stajni jeszcze jednego konia - zawsze zostaje nam trochą paszy  - siana z naszych łąk i marchewek z ogrodu - a i tak trzeba koło zwierząt chodzić ,więc to bez różnicy,a byłby dochód w miarę stały - niezależny od pogody i ruchu w turystyce. Gdyby ktoś był zainteresowany - proszę o kontakt - sprawa baaardzo trudnej materii przecież jest - tyle istot żywych musi się sobie spodobać! ( napiszę o tym jeszcze na naszym fb - gdzie ostatnio jestem  nieco bardziej aktywna  - bo jak się okazuje - medium to takie " łatwe , szybkie i przyjemne jest".Doniecczka ma niezły ubaw, gdy ja się każdym kolejnym polubieniem emocjonuję...

Przy dobrej pogodzie pracowałam jeszcze w ogrodzie - ale teraz zamarzło wszystko - ale to nic nie szkodzi - jest jeszcze mnóstwo pracy w warsztacie - jakieś drobne sprzęty do pensjonatu czekają tam na dopracowanie i mam mnóstwo szycia - uwielbiam szyć - ale tylko gdy czasu dużo i mogę się nad tym na prawdę skupić - a to znaczy teraz albo.... dopiero za rok.





Kupiłam już nasiona i zrobiłam zamówienie w szkółce....

















Ato zdjęcie to chyba bardziej dla mnie niż dla Pąństwa - bo podziwiać to jak na razie nie ma co - ale mam nadzieję, że za jakiś czas.... To jest - hmmm jak to nazwać - chyba oszklona weranda dla gości. Będzie można tu spożywać posiłki i posiedzieć gdy pogoda nie dopisze; jednocześnie rozwiązałam problem z wejściem do łazienki - przejście pod gołym niebem - nawet w lecie  - nie sprawdziło się i nie chodzi tu o temperatury - przy budowie nie wzięłam pod uwagę , że korzystać z tego założenia będą ludzie , którzy są tu nowi i mogą czuć się nieswojo nocą, na zewnątrz budynku - w dodatku gdy tylko o krok jest wielka ściana lasu.....Podobnie jest z zasłonami w oknach - ja nie czuję potrzeby zasłaniania okien  -sarny mają mnie podglądać? - ale inni już tak i o dziwo nawet moja Donieczka potrzebuje zasłon lub rolet - więc ....


O tej porze roku to u nas tak pusto jest, że dźwięk własnego głosu może przerazić - więc każda wizyta ogromnie cieszy i staje się wydarzeniem. Tak było i tym razem - na hasło  "goście jadą" rozochociłyśmy się z Donieczką jak dwa stare konie kawaleryjskie (to nie moje - to Tołstoja ) i zabrałyśmy się do przygotowań - na czas byłyśmy gotowe i ...wizyta się zaczęła. Towarzystwo wielopokoleniowe  więc po herbatce wyruszyliśmy na zwyczajowe " koników głaskanie " w wykonaniu najstarszych i najmłodszych , inspekcję obejścia - części zimowej i ogrodu - połączone z opowieściami itd. Część pytań zawsze się powtarza, czasem są reakcje zaskakujące - tak było i w tym wypadku - przedstawicielowi średniego pokolenia wyrwało się krótkie " o cholera ile tu kasy ..."
Taaaaak- ja wiem, że nie wszyscy wiedzą, że ja restauracją mebli się zajmowałam, o renowacji budowli z racji wykształcenia i duuuużej już teraz praktyki też pojęcie mam....nie wchodząc więc w szzegóły rzuciłam ogólnikowo - no my to większości sami zrobiliśmy...Nauczyłam się już nie mówić, że ja sama - bo - bo nie lubię kpiących uśmiechów. Podaję więc wersje oficjalną - liczbę mnogą i zazwyczaj sprawa załatwiona. Nie tym razem jednak - tu padła uwaga - " ależ się Pani mąż napracował... "Ok - jest jak jest, w szczegóły rodzinne nie zamierzam się wdawać - ale kolejne stwierdzenie zwaliło mnie nóg - " A Pani ? - czym się Pani właściwie zajmuje ? "
Wybąkałam cuś w stylu :" ja tu hmmm taak w ogrodzie i przy budowie , tynki robiłam  ..." Nwięcej już mi siły nie stało...A najlepiej podsumowała to moja przyjaciółka kiedy jej całą sytuację opisałam: wysapała tylko " o k.rwa .."
Ja już kiedyś pisałam o zjawisku " butonierki" - kobiety przy facecie ...Niech sobie każdy żyje jak chce - niech będzie kim chce tylko dobrze by było zerwać z całym tym stekiem stereotypów na temat roli kobiet i facetów ( a obecna moda na powrót do jakichś tam tradycji na pewno tego nie ułatwi ). Świat się zmienił w stosunku do tego naszych dziadków, a nawet ojców i nadal się zmienia - my kobiety , a przynajmniej wiele z nas chcemy żyć po swojemu - i jeśli to oznacza dom, dzieci - to ok , ale też ok jeśli to oznacza układanie koni, tynkowanie, prowadzenie firm itp.  Piszę o tym ,bo mam wrażenie, że kobiety mogą się udzielać w pewnych dziedzinach jedynie gdy za ich plecami stoi facet - gdy on niczym Zeus gromowładny jest tą ostatnią instancją  sygnującą nasze poczynania. Jak często słyszę od obcych gdy patrzą na mnie pracującą z końmi - "Państwo tak razem z mężem ?..."A wiecie drodzy Czytelnicy dlaczego - bo jestem kobietą ( nikt nigdy nie zapyta faceta układającego konia " A Pan to tak razem z żoną. ?.."), bo jestem drobnej budowy 165 cm wzrostu i 60 kg wagi ( głównie mięśnie  - no dobra zimą nico tłuszczyku - tak dla ocieplenia ) i nie robię dużo wrzasku - bo kobieta to ma jazgotać, płakać , przymilać się i PROSIĆ. Jestem już naprawdę zmęczona powtarzaniem pewnych rzeczy w kółko -a ostatnio jakby więcej tych zdziwień i mam też wrażenie , że więcej  dziwnych reakcji w stylu tych molestujących - ale to inny temat ...











Uffff - ulżyło mi .Dziś tłusty czwartek - akurat ta tradycja to całkiem niezła jest - choć ja takie "smażeńce" to często zimą uprawiam - kocham pączki, chrusty i racuchy . Wczoraj rozmawiałam z moją Mom- a ona  jako, że zna mój stosunek do tradycji różnych,  nie omieszkała przypomnieć mi o tłustym czwartku ... i poradzić -" co się będziesz z pieczeniem babrać w B są za psie pieniądze do kupienia...". O zgrozo...czyżbym miała tak cudowną czynność jak wypiekanie pączusi dla zwykłej wygody poświęcić ?! Taaaa inna sprawa to kto te wszystkie pączki zje ? Hmmm - zostają jeszcze sąsiedzi....