niedziela, 19 lipca 2015

Książę Yorku, zegarki, pamięć

 Tym razem nie będzie o domu. Byłam w wielkim mieście, wracałam pociągiem, na dworcu wstąpiłam do saloniku prasowego. Nie potrafiłam sobie odmówić ( jak zwykle) pisma związanego z architekturą. Wybrałam włoskojęzyczne pismo AD. Zachęcił mnie podtytuł Siple Chic. Przy okazji stałam się właścicielką katalogu z zegarkami typu Winston, Cartier. Zegarki w cenach 200 000 euro - bagatela.
 Ten powiew luksusu sprawił, że jadąc pociągiem myślałam o innej podróży. Przed laty wybraliśmy się w marcu do Włoch. Chyba najbardziej w życiu zmarzłam w Wenecji. Było zimno, padał deszcz, a wilgoć bijąca od kanałów przebijała każdy milimetr naszego ciała. Byliśmy campingiem, autem bez ogrzewania, w strojach raczej wiosennych. W pustych barach wymarłej Wenecji kelnerzy głaskali po główce małą bambino. W poszukiwaniu słońca i ciepła z dużą prędkością ( niekoniecznie po mojej myśli) udaliśmy się na południe Włoch.
 Zatrzymaliśmy się dopiero na Amalfii. Było ciepło. Było rodzinnie, nudnawo - aż do chwili kiedy pojawił się on - to był książę Yorku. Wydaje mi się, że nie był to następca tronu - lecz ten młodszy z braci. Młodzieniec tak brytyjski w każdym calu, że aż nie prawdziwy. Przybył na nasze pole namiotowe Land Roverem z patynowanym błotem ( no ... my też ale nasze biedne, japońskie maleństwo ledwie dyszało ). Furka księcia pełna była nowych, spod igły sprzętów campingowych. Mój towarzysz doznał szoku,  kiedy książę paroma pociągnięciami ręki otworzył na dachu swojego pojazdu całkiem spory namiot - do którego prowadziła drabinka ..., a potem na skraju urwiska ustawił gustowne mebelki i nakrył do kolacji dla swojej bladej Laydy.
 Ja doznałam bolesnego skurczu mięśnia sercowego, gdy zobaczyłam księcia napełniającego kieliszki szampanem. Tych dwoje na tle zachodzącego słońca - to było "Pożegnanie z Afryką" + Harlekin w jednym, i tak pewnie by pozostało gdyby nie - przeklinam tę chwilę - gdy Laydy otworzyła usta. O mój Boże - ta istota wydała z siebie tak skrzecząco piskliwe dźwięki że ta czwarta na chwilę przestała się bawić i wybuchła śmiechem, a po małej sekundzie ja także i wcale nie był to delikatny uśmieszek - wyłyśmy ze śmiechu. Wiem, że jestem okropna ale o ironio od tamtej chwili gdy myślę o luksusie i wielkim świecie słyszę skrzeczącą bladolitą Laydy.
 Pozdrawiam głuchego i zakochanego księcia, mam nadzieję, że taki pozostał.
 Ta trzecia

niedziela, 5 lipca 2015

Domowo- leśna galeria

































Krótki post po niebycie

 Czuję się jak Fenix powstający z popiołów. Przez ostatnie tygodnie pracowałam po dwanaście godzin na dobę, zaniedbując wszystko i wszystkich, byle tylko dopiąć swego - skończyć budowę części dziennej mojego projektu. Skończyłam. Prawie. Pozostały drobne wykończenia, ( które znając życie będą trwały wiecznie ). Poniżej kilka zdjęć, więcej w leśnej galerii. Zostały mi jeszcze do zrobienia "tylko" sypialnia i łazienka. Mam już pomysł na oba pomieszczenia, zobaczymy jak moja idea się zmaterializuje. Część dzienna bardzo mnie zadowala, choć muszę przyznać, że parę detali zawiodło moje oczekiwania.
 Ostatnio chciałam sobie ułatwić życie i "po prostu" kupić parę lamp - widocznie mam jeszcze trochę siły by je własnoręcznie zrobić - żaden z oglądanych w sieciówkach przedmiotów mnie nie zadowalał, a ekskluzywne salony są poza moim zasięgiem finansowym, choć muszę przyznać, że widziałam tam kilka przepięknych przedmiotów.
 Ciepło. Gorąco. Sianokosy prawie za nami. Konie umęczone bąkami chowają się w stajni. Koty wiecznie łakomczuchy teraz całe dnie śpią, nawet nasz kundelek ożywia się dopiero wieczorem. Grzejemy się w słońcu. Od poniedziałku ruszam do boju - wykańczam sypialnię.
 Pozdrawiam
 Ta Trzecia