Tym razem nie będzie o domu. Byłam w wielkim mieście, wracałam pociągiem, na dworcu wstąpiłam do saloniku prasowego. Nie potrafiłam sobie odmówić ( jak zwykle) pisma związanego z architekturą. Wybrałam włoskojęzyczne pismo AD. Zachęcił mnie podtytuł Siple Chic. Przy okazji stałam się właścicielką katalogu z zegarkami typu Winston, Cartier. Zegarki w cenach 200 000 euro - bagatela.
Ten powiew luksusu sprawił, że jadąc pociągiem myślałam o innej podróży. Przed laty wybraliśmy się w marcu do Włoch. Chyba najbardziej w życiu zmarzłam w Wenecji. Było zimno, padał deszcz, a wilgoć bijąca od kanałów przebijała każdy milimetr naszego ciała. Byliśmy campingiem, autem bez ogrzewania, w strojach raczej wiosennych. W pustych barach wymarłej Wenecji kelnerzy głaskali po główce małą bambino. W poszukiwaniu słońca i ciepła z dużą prędkością ( niekoniecznie po mojej myśli) udaliśmy się na południe Włoch.
Zatrzymaliśmy się dopiero na Amalfii. Było ciepło. Było rodzinnie, nudnawo - aż do chwili kiedy pojawił się on - to był książę Yorku. Wydaje mi się, że nie był to następca tronu - lecz ten młodszy z braci. Młodzieniec tak brytyjski w każdym calu, że aż nie prawdziwy. Przybył na nasze pole namiotowe Land Roverem z patynowanym błotem ( no ... my też ale nasze biedne, japońskie maleństwo ledwie dyszało ). Furka księcia pełna była nowych, spod igły sprzętów campingowych. Mój towarzysz doznał szoku, kiedy książę paroma pociągnięciami ręki otworzył na dachu swojego pojazdu całkiem spory namiot - do którego prowadziła drabinka ..., a potem na skraju urwiska ustawił gustowne mebelki i nakrył do kolacji dla swojej bladej Laydy.
Ja doznałam bolesnego skurczu mięśnia sercowego, gdy zobaczyłam księcia napełniającego kieliszki szampanem. Tych dwoje na tle zachodzącego słońca - to było "Pożegnanie z Afryką" + Harlekin w jednym, i tak pewnie by pozostało gdyby nie - przeklinam tę chwilę - gdy Laydy otworzyła usta. O mój Boże - ta istota wydała z siebie tak skrzecząco piskliwe dźwięki że ta czwarta na chwilę przestała się bawić i wybuchła śmiechem, a po małej sekundzie ja także i wcale nie był to delikatny uśmieszek - wyłyśmy ze śmiechu. Wiem, że jestem okropna ale o ironio od tamtej chwili gdy myślę o luksusie i wielkim świecie słyszę skrzeczącą bladolitą Laydy.
Pozdrawiam głuchego i zakochanego księcia, mam nadzieję, że taki pozostał.
Ta trzecia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz