poniedziałek, 21 stycznia 2019

patrząc w słońce...

Tak sobie dziś siedziałam i szyłam, i pomyślałam, że powinnam coś napisać...

Była sobie kobieta - spokrewniona ze mną , a jednocześnie tak różna jak tylko mogą się ludzie różnić. Pragnęła w życiu zaszczytów, władzy i pieniędzy - chciała by ludzie się jej kłaniali - szanowali i podziwiali - słowem chciała w życiu COŚ osiągnąć. Kiedy ja szlifowałam bruki, drogi, bezdroża Zachodniej Europy ona kończyła kolejne studia- jedne, potem drugie, kiedy ja robiłam stiuki w moim domu ona zasiadała w radach nadzorczych, kiedy ja wychowywałam moją córkę ona decydowała o milionowych kredytach...
 Studiowałyśmy w jednym czasie - zdarzało się, że imprezowałyśmy razem - ale ona studiowała z celem - po coś tam - ja studiowałam dla siebie - ona zawsze wiedziała czego chce - ja wiedziałam tylko czego nie chcę.
Urodziłyśmy się zaledwie w odstępie paru tygodni, byłyśmy jak ogień i woda ale ona zawsze była w moim życiu - i teraz zostałam sama.
 Pozostawiła po sobie furę pieniędzy, mnóstwo otwartych spraw i kalekie dziecko.A. popełniła w życiu tylko jeden błąd - pokochała wielką, obłędną miłością człowieka, którego nie powinna,.
       Zanim umarła obiecałam jej, że jeżeli jej synkowi będzie źle to ja go zabiorę do siebie ale nie miałam pojęcia, że dwa dni później już jej nie będzie...walczyła z nowotworem pięć lat - zapalenie płuc pokonało ją w pięć dni...

I zostałam z daną obietnicą, z kilkuletnim dzieckiem chwilowo  na wózku inwalidzkim, z zimą na plecach, sama, daleko od szpitali i lekarzy, których Mały teraz w trakcie leczenia absolutnie potrzebuje, z tygryskiem do którego ni jak wózek się nie zmieści...I to nie jest tak ,jak myśli pani w PCPR -że, " będą pieniądze - za wszystko można zapłacić"- są rzeczy, których się nie kupi - nie kupi się tego, że ktoś ci powie - dasz radę, odpocznij, połóż się i prześpij spokojnie..
 I z jednej strony był mój paniczny strach - co będzie gdy ja zachoruję albo nie dam sobie rady, a z drugiej palący ból na myśl , że ten mały , wspaniały człowieczek mógłby trafić do jakiegoś zakładu opiekuńczego .....................................................................................................................................................................
.......................................................................................................................................................................
Obmyśliłam plan - zwarłam się w sobie, zrozumiałam, gdzie muszę odpuścić by ostatecznie osiągnąć cel ......................i kiedy już wszystko miałam ułożone pojawiła się rodzina, która znała dziecko wcześniej i okresowo się nim opiekowała i wydaje się, że idealnie nadaje się na jego rodzinę zastępczą.
Już na feriach zobaczę znowu Małego.

  A ja zostałam z moimi radościami i smutkami i kłopotami - ale na moją już miarę...
Tak często myślę o A.i nie mogę uwierzyć w to , co się stało , że to już koniec...





wtorek, 1 stycznia 2019

o sklejaniu świata...

     Już parę razy w życiu miałam taką dość średnią przyjemność doświadczyć stanu powirówkowego - pewnie każdy z Państwa doświadczył już tego - to taki stan, gdy dzieją się rzeczy ważne dla nas - zazwyczaj dramatyczne - a my patrzymy bezradnie, ewentualnie miotamy się jak szaleńcy - a i tak swoje dzieje się - wstrząsa nami, rani, zmienia nasz świat , obija nas - jak w wirówce...I w pewnym momencie nastaje cisza - ta wielka wirówka wypluwa nas - poobijanych, poranionych - trochę innych ...i  nie pozostaje nam nic innego, jak podnieść się, pooglądać siebie i świat wokół - i... wziąć się do pracy.
   Słyszałam, że jest taki rodzaj ciosu w splot słoneczny, który może zabić - a w każdym razie na dłuższą chwilę traci się zdolność oddychania - fizycznie takiego ciosu nigdy nie doświadczyłam - psychicznie tak -  w tym roku - tuż przed świętami. Moją dalszą rodzinę dosięgła śmierć, kalectwo i sieroctwo .Nie jestem w stanie opisać tej historii - zbyt pali i boli - a ja właśnie próbuję znowu złapać pion. Chwytam się rzezy prostych - czynności codziennych, byle nie myśleć - byle nie czuć. Próbuję znowu snuć plany, kreślić projekty i być silną - bo tylko silna i zwarta będę być może w stanie choć w maleńkim stopniu ulżyć cierpieniu ludzi mi bliskich - stąd ten wpis -  próba powrotu do normalności...

  Tuż po świętach wiozłam moją Mom na stację - kiedy już obie wgramoliłyśmy się do samochodu , poczułam pod stopami coś dziwnego - powiedziałaby ciało obce -  no cóż - pod stopami , w moim  Tygrysku leżało sobie moje radio...Słowo daję - ja całe, calusieńkie auto przeszukałam - i tego radia nie było...Wieczorem opowiedziałam o znalezisku Donieczce - a ona na to : A kiedy ty pod Gminnym Ośrodkiem Kultury znowu parkowałaś ?- Nooo, całkiem niedawno...Ano właśnie - pewnie ktoś twój wpis o radiu przeczytał - i ci radio oddał! - ??????????????????????????????
          Taaaaaak, jestem tego ABSOLUTNIE pewna, że ktoś mi to radio oddał.
          .I ja tak naprawdę to nie wiem czy ja się z tego radia odzyskanego cieszę - i znowu będzie mnie Donieczka  Radiem Maryja katować !

W naszym domu pojawiła się mikrofalówka - nie  - to nie tak, żebym ja dobrowolnie mikrofalówkę kupiła - ot  Braciszek robił kuchnię nową - w stylu fuuul- wypas i mikrofalówkę starą  mi przywiózł. Hmm - owszem  - używam jej, owszem jadzenie jakby ciepłe jest - ale ja jej nie lubię. Ona mnie też nie, dziwnie się zachowuje - kiedy wczoraj chciałam zrobić popcorn - Braciszek zapasy razem z mikrofalówką przywiózł - to ona mi ten popcorn zwęgliła - a smród był taki , że mi się popcornu na jakieś dziesięć lat odechciało. Córeczka miała ubaw całkiem spory - ale tylko do chwili gdy sama bułeczkę odgrzewała - tak pięknie ją od środka zwęgliła, że sama musiałam to dziwo zobaczyć, a smród był taki, że ....

Całe nasze stadko mocno tłuszczykiem obrasta - koty dostają 5 śniadań i 3 obiady , a i tak krzyczą za każdym razem gdy do domu wchodzę

  Dziś dzień pierwszy nowego roku  - liczy się tylko to co jeszcze przed nami...



Pozdrawiam
 Donia