środa, 27 września 2017

jak to z tymi grzybkami było...









 Z grzybkami, miałam w życiu (do tego roku) kontakt bliski dwukrotnie - w obu wypadkach bardzo bolesny .
    Za pierwszym razem ból był to raczej intelektualny, gdyż jako osoba odzaczająca się już od wczesnej młodości zmysłem piękna , zabrana przez rodziców na grzybobranie , kierowałam się głównie kryteriami estetycznymi, co oczywiście skończyło się pustym koszyczkiem - wszystkie najpiękniejsze egzemplarze zostały zakwalifikowane jako trujące i w wywalone...
    Mój drugi kontakt z grzybmkai przysporzył mi więcej bólu fizycznego - było to już tutaj - tuż po zakupie domu , udałam się z moim ówczesnym lubym do lasu , na spacer .Pogoda była piękna wokół mnóstwo grzybów , a ja żeby nie wyjść na ignorantkę , nie przyznałam się , że grzyby to ja tylko z telewizji znam i nazbierałam cały koszyk - ale tym razem kierowałam się zasadą - popróbować grzyba . Powiadam wam -to nie jest dobra metoda. Zatrułam się śmiertelnie ale cudem przeżyłam ( w oryginale było "urodził się martwy ale cudem przeżył ").Trzy dni cierpiałam , szczegółów oszczędzę ale było źle...
  I tak żyłam w moim bezgrzybnym świecie - przez długi czas unikając nawet pieczarek w sklepie.
Tutejsi pytali mnie często czy grzyby zbieram - kiedy z wewnętrzną odrazą odpowiadałam , że grzybów nie zbieram i nie jadam,  patrzyli na mnie z takim politowaniem jakbym oznajmiła , że nie umiem czytać ani pisać. Z czasem zauważyłam, że jesienią znacznie wzrasta zainteresowanie moich ziomków nieboskłonem  -  kiedy widywałam  ich przechadzających się pod "moimi dębami" to nie patrzyli pod nogi tylko w niebo - wszyscy ornitolodzy czy jak ? Ale tak słówko do słówka i zrozumiałam , że oni wszyscy pod tymi dębami prawdziwków szukają , a to zaglądanie w korony drzewa ma na celu zmylenie mnie , żebym sama za te grzyby się nie wzięła -  przypadkiem...
     I tak to trwało , na głowie inne zaiste rzeczy miałam niż grzyby czy cóś tam......aż do ubiegłego roku .   Maślaki  - moja babcia maślaki zbierała- a maślaków to  chyba z niczym pomylić się nie da  i te maślaki do tego w moi ogrodzie pod sosnami rosły  - i tak od grzybka do grzybka, ąż uzbierał się koszyczek.

A  w tym roku - to już nie jest nieśmiałe grzybów zbieranie - to jest orgia grzybna proszę Państwa. Poszłam ja sobie kiedyś pod te dąbki ot tak z ciekawości, zobaczyć co tam rośnie - i ?
   Co tam grzybów było - po prostu morze grzybów  - ale jak rozpoznać czy jadalne są  ? Ha! nie po to człowiek studjujący jest , a czytać i pisać nawet umie , by sobie z taką drobnostką nie poradzić . Wybrałam jeden co to niejako ze słyszenia wiedziałam ,że do grzyba jadalnego podobny jest i podrałowałam do domu - tu obłożyłam się literaturą przedmiotu - dokładnie rzecz biorąc w dwóch językach i rozpoczęłam studiowanie  na koniec pooglądałam zdjęci w internecie - wszystko wskazywało na to, że mam do czynienia z prawdziwkami. Postanowiłam ,że jeszcze muszę przeprowadzić próbę ognia - czyli ugotuję i zjem .Przygotowałam nóż , garnuszek ,masęłko i ...i wymiękłąm  - wszystkie te bóle okrutne, których onegdaj w związku z grzybkami doznałam powróciły: spociłam się cała , ale chciwość nie odpuszczała jeść - nie jeść, jeść - nie jeść - co tu zrobić ?  Zabrałam grzybka i ze spuszczoną głową, powoli udałam się do wioskowej znawczyni grzybów i dokładnie jak przewidywałam pierwsze pytanie było -  gdzie je znalazłam ?  .Aaa taaam , tam - odpowiedziałam robiąc szeroki ruch ręką ..
.Grzybek , tak jak myślałam prawdziwkiem był...Nazbierałam cały koszyk...I w tym miejscu powinnam postawić kropkę i pozostawić Państwa w niemym podziwie dla mej odwagi i intelektu - ale niestety , prawdomówna jestem - to i całą prawdę wyśpiewam...









Stan , w który popadłam już tylko nałogowym grzybobraniem nazwać można. Nie ma dnia , żebym z koszykiem wokół dębów nie biegała, Gdy napatoczy się jakaś persona w pobliżu mych łowisk - ornitologiem się staję - byle tylko nie pokazać, że ja w tym właśnie miejscu grzybów szukam . Absolutnie - w szpony nałogu popadłam , co objawiło się z całym okrucieństwem, gdy się  taka jedna Młoda ze wsi napatoczyła. Ona z tych co to chyba wcześniej nauczyli się grzyby zbierać niż chodzić... Zresztą mniejsza o to , gdy ją zobaczyłam w pobliżu mego domu, wiedziałam , że muszę podjąć jakieś środki zaradcze - inaczej nici z moich grzybków ...
  Szybko znalazłam rozwiązanie - ot po prostu ,jeszcze w odzieniu nocnym , narzuciwszy na siebie tylko szlafroczek - tuż przed siódmą rano - jak tylko Donieczka z domu wyjdzie  - ja myk i pod dęby biegnę - wyzbieram wszystkie grzybki - jak skąpiec ślicznie je ściereczka przykrywam ,  potem się ubieram i na Młodą czekam...Pojawia się regularnie ok, dziewiątej , ja niby coś tam w rabatkach majstruję,  grzecznie się witamy - potem ona pod dębami spacerki rozpoczyna...: po chwili ,pełnym współczucia głosem pytam - " .. i co nie ma grzybów ?" ( OCZYWIŚCIE ,ŻE NIE MA - JA TO WIEM ). Dziewczę wyraźnie strapione ,przyznaje , że jakoś tak dziwne ale nie ma... Wielkie są moje zwycięstwa - pławię się w nich, alboż lepiej będzie gdy powiem, że się pławiłam . Otóż jednego dnia ,już po moim  - " nie ma grzybków ? - Młoda jakby  coś podejrzewając wypaliła  " tu nic nie znalazłam - ale tam -  pod brzozą  , zalazłam wczoraj mnóstwo kurek .."
  ????????????  Kurek ?! Kurek ?Szczeka  mi do ziemi opadła - Młoda jakby nigdy nic , wsiadła na rower i pojechała..
 - Po pierwsze ta brzoza to prawie moja jest - choć na brzegu lasu rośnie bo ja ją posadziłam...
-Po drugie ja wczoraj te KURKI widziałam ale zakwalifikowałam je jako szczególnie trujące zajzajery..
                    Ludzie to  tacy pazerni są - nie mogła to młoda przyjść grzecznie i powiedzieć -" a tam pod brzoza to kurki na Panią czekają ..."
I tym optymistycznym akcentem żegnam się z Państwem .
Dobranoc



















































poniedziałek, 4 września 2017

....złośliwcy no pasaran....


     Złośliwcom ku radości, moim poplecznikom ku rozpaczy, przyznaję, że po raz kolejny poległam na polu albo lepiej będzie gdy powiem na drodze poległam  - choć prawdę powiedziawszy ja nawet na tę drogę nie wyjechałam. Byłam już mentalnie  nastawiona , bardzo pozytywnie zresztą , wypiłam chyba wiadro melisy - tym razem lekko osłodzonej , żeby mi energii trochę przybyło , strój miałam czysto uprasowany - żelazko ok. 40 razy sprawdziłam, że z sieci wtyczka wyjęta jest - czyli byłam  gotowa - no właśnie   i ....Pech chciał , że nawiedziła nas E.i uraczyła długą , barwną historią o kuzynie . który czołowo się na drodze do N. z jakimś " wozem bez mała pancernym" zderzył - "czołowo zderzył ". To teraz proszę mi powiedzieć czy ja po czymś takim mogłam do N.autem pojechać ? : a jeśli ten " wóz bez mała pancerny " nadal tam krąży , a jeśli on tylko tam czeka , aż ja tym moim złotym maleństwem na drodze się pojawię ?! Nie, po stokroć nie - otworzyłam drzwi do garażu z kluczykiem w dłoni, podumałam na moim tygryskiem ( ksywka stąd, że to seicento pokrowce na fotelach we wzory tygrysie ma ) i  rzekłam - " ty tu sobie poczekaj, ja autobusem pojadę , a jak wrócę to ci wszystko opowiem ...."Zgodził się ...
 Coraz silniejszą w sobie wolę bożą czuję by Wańkowiczem  ziem odzyskanych zostać - każda taka wyprawa do N. bez mała Anodą czy Katodą zaowocować jest w stanie...
 - ot tym razem dowiedziałam się , że ta Marzena, co za Krzyśka od D za mąż wyszła, już całkiem zdurniała , nic tylko na starość babie odbiło, trzy kolczyki w uchu ma jak młódka jaka , a te bransoletki na rękach.... i kto to widział ?( Tu skurczyłam się w sobie , dłoń ubrnsoletkowaną za plecy włożyłam , oddech wstrzymałam by na siebie uwagi nie zwracać - tym bardziej, że dopuściłam się przestępstwa wielkiego, - tak się w tym autobusie dowiedziałam bo mszę św, w niedzielę opuściłam).
    Oj ciekawych rzeczy się człowiek w tym autobusie dowie - a jakie widoki ma - o zapachach nie wspomnę. Pewnie Państwo  myślicie, że ja zapachy stajenne preferuję - oj nie. Tu jest tak, że całe to towarzystwo ze mną włącznie , jak to ładnie Tołstoj napisał w " W i p " każdą fałdkę ciała porządnie wyszorowało  - tam to było na okoliczność balu - u nas na okoliczność wprawy do N .Ja na tym wyszorowaniu zazwyczaj poprzestaję , reszta towarzystwa na etapie Rexony się zatrzymała , ale efekt ostatecznie jest i tak lepszy niż ten w środkach komunikacji miejskiej w wielkim mieście -  w 30 stopniowym upale i kakofonii zapachów...
  Nie żebym się czepiała, absolutnie nie...ja tylko tak węchowo bardzo wrażliwa jestem - ale to u nas rodzinne. Mój Brat równie wrażliwy jest - kiedy był ostatnio z wizytą, a akurat  goście ze stodoły się wyprowadzili -  Brat wszedł do domu mego i w progu oznajmił -  " ale tu wali ".   Spanikowałam bo na sumieniu ze cztery dni niesprzątnięty padok koński miałam , więc się zaczynam tłumaczyć - "wiesz tyle roboty było już jutro tam wygrabię - na co on - " eee, nie, szanelką tu wali  !..."- ???????????????
Pozdrawiam
                      Donia

ps
 od piątku 22 września planujemy kolejną edycje warsztatów - więcej w zakładce warsztaty.
pss
 w zakładce kontakt jest adres naszej strony internetowej , a tam fantastyczne fotografie naszego gościa pana Macieja Załuskiego ( popadłam w kompleksy fotograficzne przez nie - ale za jakiś czas odtaję...) Ten wpis ilustruję zdjęciami wykonanymi przez Donieczkę w czasie jej podróży po pd. Francji - wiele osób pytało nie skąd te błękity w połączeniu z beżami w naszym domu a one właśnie stamtąd pochodzą - pod powiekami przechowuję obrazy Awinionu i Montpellier, które teraz ożyły na nowo w opowieściach mojej pociechy....
na marginesie
  kiedy złośliwcy nabijają się ze mnie, że tygryska więcej czyszczę niż nim jeżdżę ( co absolutnym, wierutnym kłamstwem jest - bo tygryska sprząta Donieczka , nie ja ) to ja ty złośliwcom odpowiadam , że ja umiem cudownie prowadzić - ale zaprzęg koński i powoziłam jeszcze zanim zaczęłam chodzić - i co zatkało kakao ?














.... to jest " ogród angielski " w Ogrodzie Botanicznym w Montpellier - no cóż może to i lepiej, że z tym Napoleonem wyszło jak wyszło...













..chyba coś takiego u siebie w ogrodzie zbuduję....