piątek, 14 grudnia 2018

z pewną taką nieśmiałością...

               zaniedbałam moich czytelników okrutnie.....usprawiedliwić to mogę jedynie wielkim zmęczeniem - proszę mi wierzyć - wiele, wiele razy otwierałam laptop i ...zasypiałam. Najgorsze jest to, że absolutnie nie rozumiem skąd się bierze ten stan - pracuję tyle samo co zawsze - wstaję równie wcześnie jak zawsze ; problemy, problemiki i problemasy są takie same jak zawsze, a ja padam ze zmęczenia. Powiem więcej - ja nie obiecuje żadnej poprawy - to znaczy dla siebie  - jeśli chodzi o mój stan zmęczeniowy mam nadzieję, że będzie lepiej - ale z tym pisaniem to ja nie mogę nic obiecać - terminy mnie gonią...

           Podjęłam już decyzję - na wiosnę dołączy do naszego stada jałóweczka rasy jersey...Już w styczniu ruszam z wyrobem serów - wstępnie z mleka od krów stefańskiego.  Pomieszczenie - dojrzewalnia gotowe - oddzieliłam kawałek piwnicy - postawiłam ściankę działową , wstawiłam drzwi - tylko serów jeszcze brak. Ufff - stres taki jak stąd do  wawy, nie, nie z serami - ale z tym zwierzęciem - co będzie jak sobie nie poradzę z wychowaniem , a potem z dojeniem tego stworka - nie wyobrażam sobie, że mogłabym ją sprzedać na rzeź.
 Ale chcę spróbować - mam już tak serdecznie dość tych produktów sero - i  śmietano- podobnych - a przede wszystkim bardzo tęsknię za brunostem...

  Luśka to bardzo charakterna kobitka - walczy z Jagną o palmę pierwszeństwa - i kto wie...
                Nasza pralka absolutnie odmówiła współpracy - ostatnie jej podrygi wywoływałam siarczystmi kopnięciami w obudowę - ale w końcu się poddałam - i mamy teraz nową - nowiutką - wypoziomowana - ani drgnie... i trochę mi brakuje tych startów naszej pralki  w przedpokoju ...
  A i jeszcze wielka nowina polityczna - nasz pan Sołtys radnym został - kiedy mnie pytano o zdanie odpowiadałam - mądrzejsi już byli - też nie było wspaniale - to niech on spróbuje ...Nie- absolutnie nikt się nie obraził  - ja to wiem - bo u sołtysa czeka na mnie biała pelargonia - ale to już całkiem inna historia...


Pozdrawiam serdecznie
Donia

sobota, 13 października 2018

rekwiem dla radia ( mojego)

 ...a z tym radiem to było tak.........................................................................
Miałam radio w samochodzie - dopóki je miałam -  nie było mi potrzebne
     Pewnie gdyby się zepsuło albo zgubiło,  albo gdybym je oddała -  to nie byłoby mi go brak - ale ono zostało SKRADZIONE ! Skradzion!e - radio !- takie małe, malutkie - a lat ile miało ?! - tego sama nie wiem , skoro autko jest już pełnoletnie - to ile mogło mieć radio - no ile ?!
     W szoku jestem absolutnie formalnym -  no, bo jeszcze  i to , że skradzione zostało nie byle gdzie  - skradziono mi je  - uwaga!, uwaga! - pod Gminnym Ośrodkiem Kultury !
    Nieee - włamania nie było.... autko nie jest zamykane... - no bez przesady... - nie będę się ośmieszać biegając z kluczykiem wokół 18- letniego seicento... - a biegać musiałabym bo drzwi pasażera nie dają się zamknąć od środka - tak że tego ...
   Może mi ktoś powiedzieć -  po co komu takie radio? - takie radio , które najczyściej odbierało Radio Maryja ! Wiem to  - bo Donieczka, kiedy była na nie zła, nastawiała mi tę stację i odmawiała wyłączenia sprzętu - a  ja kiedy prowadzę  - to  radia ani telefonu nie dotykam...
  I tak jest teraz, że Donieczka już nic  nie włączy - a ja ze smutkiem spoglądam na puste miejsce ,gdzie jeszcze nie tak dawno moje radyjko sobie pomieszkiwało...
  Kiedy Donieczce powiedziałam," że -  radio -  chyba -   zostało -   skradzione "- nie uwierzyła, przeszukała cały samochód... - a jej mina była bezcenna ...

Kampania wyborcza u nas w rozkwicie - człowiek gadżety dostaje - w sumie mógłby sobie i ulżyć, wygadać się - ale jakoś tak siły i ochoty brak....


A ...tak tylko....... kiedy na to wszystko patrzę - to myślę, że Nikuś Dyzma to gigantem intelektu był w porównaniu do co poniektórych współczesnych kandydatów.......

Sezon kończy się już za chwilkę... Plan był taki, że od pierwszego listopada leżę kanapie i czytam - no cóż , ani leżę, ąni czytam. Plan w mej głowie się pewien zrodził - i już nawet materiały potrzebne do jego wykonania zgromadziłam...i zapewniam, że nie są to papierki ani wstążeczki...
  Już przebieram nóżkami - rączki mnie swędzą - ale ostatni goście muszą wpierw odjechać - obawiam się, że widok kucharki ,w przerwach między posiłkami, biegającej z kielnią mógłby być dla gości dość dziwny...

a
Lusia to cudowne stworzenie - ma już do mnie tak duże zaufanie - kopytka pięknie daje - a właściciel mówił, że " tylnich nie ma szans  żeby dała, a przednie we trzech obcinali" - a ja sama już wszystko mogę zrobić..Taka kochana z niej maleńka , dzielna kobitka - walczy o swoje i nawet Parysowi podskakuje - i to w sensie dosłownym - skacze , próbując szczypnąć go w szyję...




Jesień tak szybko nadeszła - a susza u nas okrutna - od miesięcy nie padało - zanim słoty nadejdą muszę wszystkie rynny oczyścić i na komin wejść - stęskniłam się za widokiem okolicy z lotu ptaka - no taaak prawie ptaka , a syn sąsiadów stęsknił się już za widokiem sąsiadki na dachu - nie mogę go zawieść...


Pozdrawiam serdecznie
  Donia

poniedziałek, 27 sierpnia 2018

o tym jak....

Jestem winna Państwu przeprosiny - za długie nie- pisanie i za fotki bez tekstu, które kiedyś tam, nagle, wymknęły mi się spod kontroli..
  wiele razy zasiadałam nad klawiaturą i ....zasypiałam - tak absolutnie -  na fest i tak właśnie doszło do owej niechlubnej publikacji - kiedy się obudziłam zamknęłam laptop - nie sprawdziłam czy coś tam się zadziało  i itd,
  Rozumiem, że przeprosiny i wyjaśnienia mamy za sobą - przystąpię więc do meritum - jestem szczęśliwa - tak zwyczajnie - po ludzku - tak po prostu. Jest dużo pracy - zarówno w ogrodzie jak i z gośćmi - ale tak właśnie sobie to  wymarzyłam - jest ruch , zmiana, są nowe bodźce i materiał do przemyśleń, i są nowe pomysły.
  Poznaje sporo ludzi , słucham ich, rozmawiam -  i wiem , za każdym razem, że  oni w końcu wyjadą do swojego życia, a ja wrócę do mojej codzienności - i najpiękniejsze w tym wszystkim jest to, że jeszcze mi się nie zdarzyło, żebym pomyślała sobie -" szkoda, że nie jestem nimi - szkoda, że nie mogę pojechać "do ich życia "- do Warszawy, Krakowa, Wólki Małej albo Większej". Przyznam, że za każdym razem , gdy witam nowych gości, odczuwam  dreszczyk emocji -po pierwsze nigdy nie wiem kto zacz , dogadamy się czy będziemy obopólnie cierpieć i czekać końca...a z drugiej strony  odczuwam niepokój z tego też powodu -czy aby nie pojawi się ktoś , kto wybije mnie z równowagi , doprowadzi do stanu gdy droga, którą obrałam będzie mi się wydawać ślepym  zaułkiem.
  Postanowiłam, że nie będę opisywać moich gości - nie chcę naruszać ich prywatności ani nadużyć zaufani, którym bardzo często mnie obdarowują - ale powiem, że w jednym wypadku, gdy przebywał u mnie pewien Pan, który wspólnie z żoną lekarką prowadzi domowe hospicjum dla dzieci miałam wrażenie, że tracę grunt pod nogami...Ten mój malęńki słodki świat, który budowałam z takim samozaparciem i  poświęceniem zadrżał w posadach...Posmutniałam... i dopiero, kiedy przy pożegnaniu ów mężczyzna powiedział, że bardzo dziękuje za te kilka dni , i że czuje się pełen nowych sił by sprostać temu co czeka go w jego życiu gdzieś tam - dopiero wtedy zaczęłam się znowu uśmiechać...Pomimo tego, że kiedyś  chciałam studiować medycynę , a teraz , kiedy zachodzi taka potrzeba robię za doraźne służby medyczne dla naszego stada -  jestem pewna, ze nie byłabym w stanie unieść zawodu medyka ani podołać wyzwaniom, które niesie ze sobą ta profesja - a dzieci, ból i śmierć razem to dla mnie hekatomba, która starłaby mnie na proch - i dlatego - choć bolała świadomość własnej słabości -  z radością przyjęłam fakt, że miejsce, które stworzyłam i moja praca choćby w sposób pośredni współdziałają w czymś ważnym i trudnym - za trudnym dla mnie...
   I tak robiłam swoje -...aż pojawiła się Luśka.
    Luśka to kucynka, którą w końcu - po wielu latach starań - udało mi się odkupić od właściciela - spuścić z łańcucha, zdjąć kantar i wypuścić na łąkę razem z naszymi końmi. I teraz mój kucyk ogląda gwiazdy - a ja potrafię godzinami gapić się na kucyka gapiącego się w gwiazdy. Luśka uczy się życia na wolności - nowych  zapachów (większość życia spędziła w mrocznej stajni na łańcuchu) , wschodów i zachodów słońca i gwiazd właśnie... Przepełnia mnie ogromne szczęście, że mogę temu zwierzęciu darować "wolność" Nie będziemy jej przyuczać do siodła - ona swoje już w życiu przeszła - chcę ją nauczyć dobrych manier - a jeśli będzie chętna trochę popracujemy z ziemi...To wszystko jeszcze przed nami - teraz czeka nas jeszcze wizyta weta - trzeba obciąć kopytka - niestety trzeba to zrobić już - dlatego na zastrzyku, a potem .....

 Pozdrawiam
 Donia

niedziela, 8 lipca 2018

o poczuciu piękna na poziomie pantofelka i ameby....


   To miał być długi post o facetach ....- ale nie będzie - będzie o pięknie - nie znaczy to wcale , że faceci nie są piękni - no są, a przynajmniej potrafią być gdy się postarają - bądź im na tym z jakiegoś powodu zależy...; ale ja chciałabym dziś opowiedzieć Państwu o pewnej  parze - znam ich od paru lat i znam ich dom i ogród. Zapewne ludzie ci nigdy nie dostąpiliby zaszczytu bycia obiektem moich dywagacji gdyby nie mój ostatni wk-rw. Para owa to osobniki z tzw. pretensjami - bywalcy wystaw i spektakli - Pani coś tan nawet na płótnie skrobie - w sensie maluje - Pan z wielką pasją pielęgnuje ogród.

Wszystko cacy i ok do momentu gdy nie zaczną porównywać tego Tutaj do tego Tam - tutaj to Polska - tam to szeroko rozumiany zachód. Nie odniosę się do ich teorii dotyczących polityki , warunków bytowych społeczeństwa, warunków pracy itd. itd. ale odniosę się do ichnich teorii dotyczących sposobu uporządkowania przestrzeni , pielęgnacji ogrodu itp.











Para wróciła ostatnio z Anglii - z wielkim przejęciem opowiadali o pięknie tamtejszych ogrodów, ogromnej kulturze społeczeństwa zakochanego w przyrodzie i takie tam - w sumie nic nowego - ciekawiej się zrobiło gdy znajomi przeszli do opowieści o planach upiększania otoczenia swego ambiente - właśnie pod wpływem owych głębokich wrażeń estetycznych...

Dokładnie tak jak przypuszczałam owa nieszczęsna podróż zakończy żywot wielu roślin w ich ogrodzie - "no bo trzeba wprowadzić gruntowne zmiany - wszystko jest w zasadzie źle "( ogród założony ponownie przez firmę jakieś 5 lat temu) - i nie chodzi wcale o tuje - te zgilotynowano już dawno - zrobiła to poprzednia firma pielęgnująca ich ogród. Tym razem w ruch pójdą piły - padną perukowce i jabłonie- teraz posadzi się drzewa owocowe rozpięte na drutach i założy się rabaty angielskie - nie stop - korekta -  dwa dni później dowiaduję się , że to nie będą rabaty angielskie ale swego rodzaju mix - takie " modne obecnie i bardzo na czasie ogrody preriowe - wiesz takie co to trawy tak falują na wietrze i no w zasadzie to nic nie trzeba robić". Wysłuchałam - co swoje to pomyślałam - ale przy stopniach to już zwiędłam i  ...jęknęłam i w język się ugryzłam i postanowiłam , że napiszę ...
  Jakimś cudem zaiste nie pojętym w domu znajomej pary ostały się stopnie wejściowe z granitu - cudo wielkie - takie pięknie wyślizgane , wydeptane - no stopnie paluszki lizać. Znajomi po powrocie z wojaży długo rozwodzili się na temat uroków angielskiej wsi - wszystko takie zadbane, stare, z klimatem i takie PIĘKNE - nie , nie to co u nas - a na zakończenie stwierdzili, że teraz to już wiedzą co trzeba zrobić, żeby ich dom wyglądał tak pięknie -" trzeba o niego zadbać" - i zaczęli ..... - OD SCHODÓW !
   Donieczka w takiej sytuacji mówi: "nie no naprawdę - nie, no bo skisnę..."Skisnąć to za mało...
Jak można być tak ślepym - nie dostrzegać tego piękna w rzeczach , które nas otaczają - zachwycać się czymś dalekim - ale w zasadzie identycznym z tym co mamy, mając jednocześnie w pogardzie to co do nas należy...
 Jak można podróżować i podziwiać coś nowego nie zadając sobie pytania co mnie tak naprawdę zachwyca w ty co widzę - i dalej -  czy ów zachwyt nie mógł by trwać znacznie dłużej jeśli to co uważam za piękne - choć w niewielkim stopniu odtworzone lub docenione zostałoby w tym co mnie otacza na co dzień ?
  Moi znajomi nigdy nie będą mięli ogrodu choćby w ułamku procenta tak pięknego jak ogrody angielskie - bo niezależnie od tego ile zapłacą za projekt, realizację i pielęgnację - nie są w stanie kupić jednego - trwania ogrodu - czasu jaki jest potrzebny na to by ogród dojrzał, rośliny się rozrosły i powstał własny maleńki mikrokosmos ( duże rośliny kupione w szkółkach - to są  po prostu posadzone duże rośliny - to nie jest ów mikrokosmos, o którym piszę! ) Moi znajomi nie będą właścicielami pięknego ogrodu z innego też powodu - oni potrzebują ogrodu pięknego - a ogród
najpierw potrzebuje właściciela, a dopiero potem staje się piękny - z CZASEM...
 



















Pozdrawiam serdecznie z ogrodu, który ma właściciela...
Donia
ps.
granitowe schody wywalone - na ich miejsce majster wkleił już "piękne równiutkie ceramiczne stopnie"...Jest tak piknie - tak piknie , że aż... - " ale wiesz co co w tej Anglii to jednak ta wieś jakaś taka inna jest - no ładniejsza po prostu ..."

















niedziela, 3 czerwca 2018

kręcąc się w kółko...


 Widzieliście kiedyś już psa, który goni swój ogon ? Śmiesznie to wygląda - zwierzątko tak się kręci i kręci - i ja się tak kręcę i kręcę... i mam wrażenie , że ni końca ni początku tego kręcenia nie widzę...
  Wiosna- choć właściwie to już lato, wybuchła szybko i z taką siłą, że dziękowałam sama sobie za prace, które wykonałam jesienią - głównie te przy zadaszeniu prowadzącym do łazienki gościnnej - już tylko wykończenie wydawało się wiosną prawie nie do wykonania - doba miała za mało godzin...Tak się złożyło, że w kwietniu straciłam mojego pomocnika - Życie  pana J. zawaliło się na amen i potrzebował czasu i zmiany miejsca by dojść do siebie.
         A tak na marginesie - jeśli można marginesem nazwać losy innych - kiedy patrzę na bezdomnych to myślę sobie, że czasem tylko jeden nieuważny krok w życiu - jakiś głupi chiochot losu lub zwyczajnie ludzka podłość mogą człowieka postawić w ciągu jednej chwili na ich miejscu...Często myślę o moim Pomocniku - życzę mu jak najlepiej i teraz widzę jak bardzo mi go brakuje...


Mnóstwo czasu zajęło mi przygotowanie ziemi w ogrodzie warzywnym - w zasadzie cały ogród skopałam sama - tak kawałek po kawałku - powiem tylko - ufff.
 

I tak mi upłynęło mnóstwo czasu - między kopaniem i sianiem w ogrodzie , a pracami wykończeniowymi w stodole...

A tak ostatecznie wygląda ogród zimowy dla gości - jest bardzo praktyczny i dobrze się wkomponował w bryłę budynku...


W tym roku przygotowałam trzy tunele foliowe na paprykę - rozsady zrobiłam sama - teraz zdjęłam już folię - wszystko się "gotowało" - noce są ciepłe - a ja ciągle mam nadzieję na jakiś deszcz...


Ścieżki wyłożyłam słomą - a cały warzywnik podzieliłam na poletka wypełnione warzywami i kwiatami ,
Tunel na fasolę zrobiłam nowy - tym razem konstrukcja jest z metalowych łuków i rozciągniętej nań siatki leśnej.
A to jest zupełnie nowa część ogrodu - inspirowana ogrodem plum - znaczny obszar - choć i tak śmiesznie mały w porównaniu z oryginałem - podzieliłam na kwatery ze swobodnie rosnącą trawą i wykaszanymi nisko ścieżkami - to dopiero początek prac w tej części ogrodu - ciągle złe są proporce części koszonych i tych dziko rosnących itd. i itd....ale już teraz kocham to miejsce - kiedy się o świcie przechadzam tymi wykoszonymi ścieżkami mogę obserwować krople rody na kłosach traw, wielką obfitość kształtów liści tych wszystkich roślin - bardzo ale to bardzo polecam takie rozwiązanie jeśli macie Państwo duży ogród....










To fotki z tej części bardziej "uładzonej" - wolniutko tu wszystko dorasta i dojrzewa - tylko bukszpany w tych metalowych ( zrobionych ze starego bojlera na wodę ) donicach uschły - zastąpiłam je funkjami - jest ok.
























To tak w wielkim skrócie gonię tu swój ogon...
Pozdrawiam - bardzo, bardzo kolorowo - glicyniowo - bzowo - jaśminowo -akacjowo - itd.,itd.... 
Donia