poniedziałek, 27 sierpnia 2018

o tym jak....

Jestem winna Państwu przeprosiny - za długie nie- pisanie i za fotki bez tekstu, które kiedyś tam, nagle, wymknęły mi się spod kontroli..
  wiele razy zasiadałam nad klawiaturą i ....zasypiałam - tak absolutnie -  na fest i tak właśnie doszło do owej niechlubnej publikacji - kiedy się obudziłam zamknęłam laptop - nie sprawdziłam czy coś tam się zadziało  i itd,
  Rozumiem, że przeprosiny i wyjaśnienia mamy za sobą - przystąpię więc do meritum - jestem szczęśliwa - tak zwyczajnie - po ludzku - tak po prostu. Jest dużo pracy - zarówno w ogrodzie jak i z gośćmi - ale tak właśnie sobie to  wymarzyłam - jest ruch , zmiana, są nowe bodźce i materiał do przemyśleń, i są nowe pomysły.
  Poznaje sporo ludzi , słucham ich, rozmawiam -  i wiem , za każdym razem, że  oni w końcu wyjadą do swojego życia, a ja wrócę do mojej codzienności - i najpiękniejsze w tym wszystkim jest to, że jeszcze mi się nie zdarzyło, żebym pomyślała sobie -" szkoda, że nie jestem nimi - szkoda, że nie mogę pojechać "do ich życia "- do Warszawy, Krakowa, Wólki Małej albo Większej". Przyznam, że za każdym razem , gdy witam nowych gości, odczuwam  dreszczyk emocji -po pierwsze nigdy nie wiem kto zacz , dogadamy się czy będziemy obopólnie cierpieć i czekać końca...a z drugiej strony  odczuwam niepokój z tego też powodu -czy aby nie pojawi się ktoś , kto wybije mnie z równowagi , doprowadzi do stanu gdy droga, którą obrałam będzie mi się wydawać ślepym  zaułkiem.
  Postanowiłam, że nie będę opisywać moich gości - nie chcę naruszać ich prywatności ani nadużyć zaufani, którym bardzo często mnie obdarowują - ale powiem, że w jednym wypadku, gdy przebywał u mnie pewien Pan, który wspólnie z żoną lekarką prowadzi domowe hospicjum dla dzieci miałam wrażenie, że tracę grunt pod nogami...Ten mój malęńki słodki świat, który budowałam z takim samozaparciem i  poświęceniem zadrżał w posadach...Posmutniałam... i dopiero, kiedy przy pożegnaniu ów mężczyzna powiedział, że bardzo dziękuje za te kilka dni , i że czuje się pełen nowych sił by sprostać temu co czeka go w jego życiu gdzieś tam - dopiero wtedy zaczęłam się znowu uśmiechać...Pomimo tego, że kiedyś  chciałam studiować medycynę , a teraz , kiedy zachodzi taka potrzeba robię za doraźne służby medyczne dla naszego stada -  jestem pewna, ze nie byłabym w stanie unieść zawodu medyka ani podołać wyzwaniom, które niesie ze sobą ta profesja - a dzieci, ból i śmierć razem to dla mnie hekatomba, która starłaby mnie na proch - i dlatego - choć bolała świadomość własnej słabości -  z radością przyjęłam fakt, że miejsce, które stworzyłam i moja praca choćby w sposób pośredni współdziałają w czymś ważnym i trudnym - za trudnym dla mnie...
   I tak robiłam swoje -...aż pojawiła się Luśka.
    Luśka to kucynka, którą w końcu - po wielu latach starań - udało mi się odkupić od właściciela - spuścić z łańcucha, zdjąć kantar i wypuścić na łąkę razem z naszymi końmi. I teraz mój kucyk ogląda gwiazdy - a ja potrafię godzinami gapić się na kucyka gapiącego się w gwiazdy. Luśka uczy się życia na wolności - nowych  zapachów (większość życia spędziła w mrocznej stajni na łańcuchu) , wschodów i zachodów słońca i gwiazd właśnie... Przepełnia mnie ogromne szczęście, że mogę temu zwierzęciu darować "wolność" Nie będziemy jej przyuczać do siodła - ona swoje już w życiu przeszła - chcę ją nauczyć dobrych manier - a jeśli będzie chętna trochę popracujemy z ziemi...To wszystko jeszcze przed nami - teraz czeka nas jeszcze wizyta weta - trzeba obciąć kopytka - niestety trzeba to zrobić już - dlatego na zastrzyku, a potem .....

 Pozdrawiam
 Donia