niedziela, 18 grudnia 2016

jak przetrwać święta, nie zabić bezglutka i przeczołgać się w nowy rok ....?

     Teraz przed świętami czytane są chyba tylko książki kucharskie -  to mogę sobie podokazywać i tak reperkusji nie będzie...
   Mam wrażenie, że radość z nadchodzących  świąt więdnie wprost proporcjonalnie do wyrzucanych kalendarzy i w zasadzie projekt pięćset plus jest też pro -świąteczny -  tylko niezmącona radość dziecin, daje nam, stetryczałym wapniakom, jakie -takie doznania świąteczne ...
   Ta Czwarta już od początku grudnia  - mówi, myśli i czuje świętami - jakoż i mnie nie pozostaje nic innego jak dołączyć.... Profilaktycznie znacznie wcześniej zrobiłam porządki  /patrz wpis o wyrywaniu karniszy/ , a także umyłam okna. A to , że znów są brudne to absolutnie nie moja wina -" sorki  taki mamy klimat"...; teraz oddaję się  - ze skutkiem różnym -  wypiekaniu  pierniczków i ciasteczek. Dwa dni temu dostałam od instancji wyższej , przez telefon , polecenie zakiszenia jeszcze buraczków - podobno taki barszcz jest wyborny w smaku -tylko  ja się pytam po co ? - skoro moi goście i tak tylko grzyby z barszczu wybierają ? A jak już jesteśmy przy gościach - to wiadomo , przyjedzie bezglutek  i wstyd tylko będzie...Z tym bezglutkiem to było tak - od zawsze był w rodzinie i od zawsze w talerzu grzebał jakby czegoś szukał... Tym grzebaniem wprawiał mnie w popłoch niemały - a nuż oś znajdzie ?  Długi czas myślałam , że on tylko u mnie tak w talerzach grzebie , ale go podpatrzyłam -  on tak wszędzie - siądzie sobie , w talerz się wgapi i grzebie - grzeb, grzeb .... No i  w końcu znalazł - gluten znalazł....... . Ja Bogu za ten gluten dziękuję bo teraz wiem przynajmniej czego on szuka...Z czasem to nauczyłam się nawet ,że -  po pierwsze -  nie należy wyrzucać opakowań wszelakich produktów, które ewentualnie przez  bezgluteka  dotknięte być mogą  - bo a nuż będzie miał potrzebę sprawdzenia składu...; -  po drugie, produkt produktowi nierówny - ja pytam " majonez jesz ?  - jem" - no to bach  - ja sałatkę z majonezem -  bo bezglutek przecież gość też jest i jeść musi .....Ale nie -  bezglutek sprawdza opakowanie po majonezie  i mówi " nie -  ten to jednak nie.."./ Majonez robię teraz dla bezglutka sama - taki domowy i udaję że nie widzę jego podejrzliwych spojrzeń.../  Ciasta pieczone dla bezglutka smakują obrzydliwie, kosztują majątek i nikt ich nie chce jeść -  nawet sam bezglutek. Ponieważ nikt tego pewnie nie przeczyta, przyznam się szczerze - przed świętami miałam koszmary ,w których własnoręcznie bezglutka morduję...   W tym roku dowiedziałam się jednak, że bezglutek do proboszcza nawet beglutenowy opłatek komunijny zaniósł - w związku z czym koszmary mnie odeszły. Proboszcz własnoręcznie beglutka zabije - bądź przez nieuwagę.... albo z premedytacją...hiii, hiiii....A z wypiekami dla bezglutka też poszłam na łatwiznę - ot po prostu ciasteczka orzechowe robię ( na  ich widok wszyscy przy stole nagle nietolerancję glutenu mają ) i tort makowy - ale, ale czy mak ma gluten -? ja już wariuję...
  Sylwester - ot tak kameralnie -  tylko ona, ja, dwa koty, pies i dwa konie....Ja mówię całkiem poważnie -  jak się ma konie to o  wyjeździe  w tym dniu można zapomnieć - z końmi trzeba być, rozmawiać z nimi, a jak się zaczynają fajerwerki trzeba  dać im sianka, pogłaskać i ot tak -  życzyć sobie nawzajem dobrego roku...
  Świętować hucznie sylwestra będziemy dzień wcześniej, w zaprzyjaźnionej stadninie - obiecywali tańce tylko nie wiem czy z końmi - choć dla mnie to absolutnie wszystko jedno. Wśród rozlicznych talentów , którymi obdarzyła  mnie matka natura, z całą pewnością zabrakło dwóch - śpiewu i tańca właśnie ....Tak upośledzona przeżyłam już wiele lat i mam nadzieję że ten kolejny rok też przeżyję czego sobie i Państwu serdecznie życzę....
Ta Trzecia


ps miałam podać przepis na wykucie okna - no ale bez przesady - teraz w święta , absolutnie nie wypada kuć... , podam po świętach...

na marginesie
   kiedy piszę te słowa przed polskim sejmem odbywają się demonstracje - niech wszystkie bóstwa opiekuńcze mają  tam zgromadzonych  -z policją włącznie  - w swojej opiece i  czuwają nad nimi ... i nad nami wszystkimi . Dziś cały dzień myślę o 13 grudnia.... Byłam wtedy dzieckiem i bardzo, bardzo się bałam gdy widziałam  jadące po ulicach czołgi ....



















niedziela, 11 grudnia 2016

związki towarzyskie, pralki i zapachy...

Muszę dokonać przerzucenia części danych z dysku twardego do pamięci zewnętrznej ponieważ grozi mi przegrzanie systemu.
Dostałam niedawno  z Agencji po raz trzeci, na piśmie poleconym, że stronę pierwszą moich dokumentów zgubili i teraz już potrącenia będą.. Po przeczytaniu wezwania ze zrozumieniem, dokonałam kalkulacji, obliczyłam że jak jeszcze raz potrącą to będę musiała im dopłacić, więc korzystniej będzie jak pojadę do N, karteczkę zawiozę i przy okazji wycieczkę autobusową sobie zrobię - a i inne zyski są  o na przykład płaszcz się przewietrzy, co to od ubiegłej pasterki w szafie wisi - prawie nowy jest bo był tylko niech policzę na czterech pasterkach i..... trzech wywiadówkach.. Do N tośmy się szybciutko uwinęli - godzinka z okładem. Drogą główną to  jakieś 24  km ale pan kierowca wszystkie poboczne wioseczki zaliczył,  do przystanku dojeżdżał, pod ławeczkę zaglądał czy się kto czekający nie ukrył, zawracał i do następnej jechał -  i znów pod ławeczką sprawdzał , zawracał i do następnej....Strasznie nie korciło, żeby  w sprawie karteczki trochę popyskować choć troszkę wierzgnąć, zdanie wyrazić, oburzeniu dać upust  i co tu ukrywać komuś dokopać..   Ale nic z tego....Pan Agencja - co to przy biurku urzęduje od północy lekko już mchem porośniętym nie wyglądał dobrze- resztki włosów długości kompletnie niezdecydowanej smętnie okalały   z zażenowania na blank już  wypolerowaną tonsurkę. Koszula   - świeża w zasadzie jeszcze  -  po przejściach już była, a guzik  - w drodze  do zerwania -  smętnie się na brzuszku dyndał  - podobnie jak to coś -  do kieszonki przypięte, gdzie odcyfrowałam "Starszy.... Staś".Ewidentnie Pan Agencja skopany już był - nie wiem przez szefa, żonę czy życie - choć to na jedno wychodzi  i byłam zmuszona odpuścić , a nawet więcej w łaskawości mojej zaproponowałam, żeby sobie od razu dwa egzemplarze odbił  - już na przyszłość.... Moja propozycja nie spotkała się ze Zrozumieniem...
  Następnie poszłam przywitać się z moją narzeczoną pralką. Nasz związek jak do tej pory jest absolutnie platoniczny i to nie z braku  - przynajmniej z mojej strony -  chęci k sobie... ani że tak powiem -  braku płynności finansowej -  bo takowa też jest ,  choć właściwsze byłoby określenie, że płynna to ona jest do ok. 20 listopada potem stopniowo płynność zmienia się w twardy monolit finansowy, który w stanie naruszyć są jedynie wypadki losowe typu super zimna zima, - koniec opału, deficyty karmy dla czworonogów dużych i itp.Jeśli szczęśliwie dotrwamy do wiosny to moja narzeczona pralka trafi do nas, a jak na razie  stoi sobie spokojniutko w trzecim rzędzie z prawej strony i zawsze rozpoznaję ją po dwóch pokrętłach i absolutnym braku innych bajerów, które zawsze, ale to zawsze doprowadzają mnie do szału. Kryterium wyboru było proste - pralka nie powinna latać - chodzi o to by pas startowy w trakcie wirowania był  jak najkrótszy -  miałam już takie, które w łazience podchodziły do startu a w przedpokoju musiałam je łapać ....Coś mnie tym razem podkusiło by zapytać czy przypadkiem..., może by tak na raty-  to upatrzone cudeńko..., Wstyd tylko był - kiedy się przyznałam , że ja rolnik jestem- pełną gębą na 5, 5 ha glebach klasy VI - panowie doradcy to nie tylko pralki i nie chcieli mi  sprzedać ale jeszcze zrzutkę na środki spożywcze na święta  zaproponowali....... - i teraz nie wiem czy nie byłoby  jednak korzystniej  - ze względów wizerunkowych -  do innego sklepu się udać...
           Jakby tego wszystkiego  mało było to jeszcze koleżankę straciłam -  co to ją już już... na przyjaciółkę mianować miałam..Poszłam do niej zwierzyć się z tych bolesnych  - było nie było - przygód w N ,  a  ona ni z gruszki ni pietruszki wypaliła , że ja  jak na człowieka z miasta absolutnie niegodnie się zachowuję  i do tego nie wypełniam obowiązków względem wsi -  jak na człowieka z miasta przystało -  i już samym ubiorem  ludzi niemal obrażam... A potem dodała jeszcze,  że ja   kulturę szerzyć powinnam i takie tam w tym stylu - ... i więcej nie pamiętam -  bo przyznam się szczerze , że z zaskoczenia mnie wzięła i absolutnie na odbiór ze zrozumieniem nie byłam przygotowana ale  kiedy w zaciszu domowym,wypowiedź byłej już koleżanki  przeanalizowałam to odbiór to może i był możliwy, ale co do zrozumienia to się absolutnie nie da się... Ona powiedziała jeszcze, że  babochłop jestem...Ja to pecha mam -  bo proszę pomyśleć -  absolutnie logicznie rzecz całą ujmując -  to MNIE należało się obrazić i już  nigdy do tej zdrajczyni się  nie odezwać  - ale nie -  jak pech to pech -   to ona jako pierwsza wzięła  i się obraziła -  i przestała na mnie nawet patrzeć - no ja nie mogę , aż mnie nosiło ... ale meliski się napiłam i stwierdziłam, że chyba dobrze się stało -  po co ma się takie piękne obrażenie zmarnować -przecież ja nie umiem  się porządnie obrazić -  zawsze zapominam, że obrażona jestem  -  uśmiechnę się, zagadam i dopiero po fakcie uświadamiam sobie -  o kurz twarz toż to ja obrażona byłam. Koleżanka  - o ta to nie -  ta to pamiętać będzie no to chyba  dobrze się stało... Ale jeśli chodzi o te zarzuty -  to po pierwsze  kiedy ja ten dok kupiłam to w umowie nie było, że ja kaganek kultury cy czegoś tam nosić mam - wiadra to owszem - to było w umowie , worki nawet -  ale kaganek to nie (a tak między nami to ja historyk jestem, a teraz jest czas historyków - ważną robotę odwalają, a ja ścisku nie lubię) po drugie - jeśli o strój chodzi to absolutnie nic nie wiem na ten temat, bo telewizji nie mam  -  może ona jakieś świeższe informacje ma jak się miasto na wsi  - wieś w mieście  - czy jak tam -  nosi... Nie mam w tym temacie nic do powiedzenia, ale babochłpem  to bym się nie nazwała - fakt najchętniej bojówki noszę ale wcale nie dlatego , że się do obrony terytorialnej wybieram ale dlatego, że piekielnie praktyczne są - ot tu w kieszonce sznurek schowam, tu kawałek drutu, w tej jakiś gwoździk, a tu nakrętkę a w innej jeszcze na gródki dla psa i dla koni... Muszę tylko uważać żeby jak chleb piekę nic  mi do ciasta nie wpadło -  bo kiedy rodzinka w chlebie nagródkę dla psa znajdzie to zawsze mogę powiedzieć, że to nasionka srutututu  są, z Boliwii pochodzą i bardzo antystresowo działają -  ale jak nakrętkę znajdą to ja już milczeć wolę......
Pozdrawiam
Ta Trzecia
PS
 Dawno nie pisałam o ogrodzie i brak mi tego pisania. Pewnie każdy z was powie teraz w zimie  ogród śpi - ale to nie  nie do końca jest prawdą - jeśli bywamy w ogrodzie tylko parę chwil to owszem jest nam przede wszystkim zimno i myślimy by jak najszybciej znowu zaszyć się w domowym ciepełku ale jeśli pobędziemy w ogrodzie długo długo to zaczynamy czuć podskórne pulsowanie życia - nic nie śpi ....Ptaki kłócą się jak szalone, z lasu dobiegają przenikliwe odgłosy bażantów  - jeszcze parę lat temu w ogóle ich nie było  - sroki biją się o coś  - i równie gwałtownie jak zaczynają tak błyskawicznie kończą i nikną w krzakach. A  ogród - to niezwykłe jak bardzo pachnie wszystko kiedy tylko słońce nieco przygrzeje - ostatnio zaciągałam się zapachem bukszpanu - podobno jest absolutnie niezdrowy i dla odtrutki potem udałam się do lawendy - równie mocno pachniała.... Leszczyna nabiera kolorów, a hortensja pnąca ma już bardzo nabrzmiałe pąki. W ogrodzie znajomej w wielkim mieście wyszły podobno pierwsze tulipany - no ale tam jest zawsze odrobinkę cieplej....
PSS
Odebrałam drobne sugestie na temat mego pisania - podobno czytelnicy lubią kiedy w tekście zawarte są jakieś rady w stylu - weź kilo... No cóż z to może być trudne ale, ale ja mogę poradzić jak okno w ścianie wykuć...Wszystkich zainteresowanych zapraszamy na kolejny odcinek naszego programu i tym optymistycznym akcentem zegnamy się z Państwem...

na marginesie...
nowa wersja nazwiska szydło ......- broszka - szydło......


moja miłość do natury mnie kiedyś zgubi - wszyscy pszczelarze proszę nie czytać tego fragmentu - do reszty mówię szeptem - to tutaj to gniazdo myszy, które zamieszkały w pustym ulu - nienawidzę myszy, ich zapachu i wszystkiego co z nimi się wiąże i kiedy zobaczyłam to tałatajstwo już miałam biec po jakiś kij by je przepędzić ale coś mnie tknęło - pomyślałam : ja mam dom, konie mają stajnię, pszczoły ul - nie, nie godzi się tych łobuzów na zimno wypędzać - teraz im daruję - ale na wiosnę przegonię całe towarzystwo, a ul potraktuję opalarkę w celu dezynfekcji....


 to mój nowy nabytek do sadu - czereśnia o dumnej nazwie Regina....



nie mogłam sobie odmówić tego Cezannea;





 u nas jeszcze śniegu brak  i absolutnie mnie to nie martwi...













a na dębach są i takie "ptaszki".....