niedziela, 27 listopada 2016

O szkodliwości sprzątania, marzeniach o kozie i..... telefonach.....

    I niech mi mi nikt nie mówi, ze lubi sprzątać  - jak mawiała moja znajoma Jagoda, nie ma takiej opcji...Ja osobiście gdy mam do wyboru sprzątać lub murować wybieram murowanie i nie ma to nic wspólnego z tym, że jak twierdzi  mój wuj  - murowanie w wykonaniu humanistów to horror może być, a on tak uważa tylko dlatego , że jego zięć  w  trakcie remontu łazienki " wzion i się w niej zamurował "  Wuj często do mnie zagląda -  chyba  sprawdza czy ja się jeszcze   nie zamurowałam...: ja tu  dykteryjki opowiadam , a to poważna sprawa  to sprzątanie . Jakby kto pytał dlaczego u nas taki duży ogródek ziołowy jest -  to ja odpowiadam - ano przez sprzątanie własnie . Nie , ja nie używam ziół do sprzątania , ja używam ziół W TRAKCIE sprzątania  - dla siebie -  na nerwy. Tym razem spóźniłam się z parzeniem melisy - i jak się to skończyło -  no jak? - nikt nie zgadnie -   ano tak się skończyło , że karnisz czy jak tam te dzyndzle się nazywają  co to na nich te rurki wiszą na których zasłony  -  ech nawet pisać mi się nie chce. - ja całe to gówno za przeproszeniem ze ściany wyrwałam inklu. dyble czy jak im po polsku jest..Strasznie to odpokutować musiałam - najpierw u Stefańskiego o imbus żebrałam i chwilę trwało zanim ustaliliśmy, że imbus to po ichniemu klucz jest , a potem to oczywiście sama musiałam te przeklęte dyble w ścianę wsadzić....Tu drobne zastrzeżenie - ten karnisz to wcale nie przez nieuwagę wyrwałam- ja z całą premedytacją proszę Sądu Najwyższego to cholerstwo ze ściany wyrwałam , bo taka mnie żałość naszła na to życie zafajdane na tej wiosce zapadłej , gdzie psy dupami szczekają ( określenie pochodzi ze słownika mego ojca ), taka tęsknota za tymi  pięknymi miejscami na świecie, które widziałam i których nie widziałam ..... i już pewnie nie zobaczę , za tymi facetami co to byliby mi nieba uchylili -  gdybym tylko chciała , a w szczególności za  Jasiem  z pierwszej  podstawówki, który mi mówił, że kobietą jego życia jestem....... i jak się nie wścieknę i jak nie pociągnę  i -  zgrzyt tylko był, a ja jak Neptun z harpunem stałam bo to zajzajerstwo właśnie jakieś takie końcówki ma......
I to jeszcze wale nie był koniec  bolesnych wypadków tego dnia.  Walka z karniszem strasznie mnie wyczerpała. dla poprawy nastroju,  wieczorem postanowiłam obejrzeć "Dzień świra " Kiedy doszłyśmy do sceny balkonowej  - mówię do córki - " zatrzymaj , idę po świeczkę..." -  "????? " -  " Pomodlę się za tę przyczepę sąsiada co to już trzy miesiące na naszym podwórku stoi..." -  a  córka mi na to - " ale mamo ty od roku już jesteś ujawnioną ateistką..."-Okno było uchylone i  najwyższy na pewno tego słuchał, -  a byłaby głupia mała się tak nie darła - byłaby nadzieja, że zapomniał  o moim ateizmie , tyla przecież na głowie teraz ma , człowieki w amoku jakimś biegają -  i tak przy okazji innych  próśb sąsiedzkich i mojej by  wysłuchał .
    Teraz  to  tak  sobie myślę - że ja to dziecko źle  wychowałam .  Ona nie wie jeszcze , że wiara, poglądy , opinie i takie tam -  to "stałe zmienne  "są i należy je zawsze tak ustawiać by z wiatrem iść - byle skutek był ....... Ileż to pracy mnie jeszcze czeka   by z  tego Człowieka   - człowieka zrobić......

   Mażę o kozie- już długo , długo i dużo  o niej myślę .Mam takie przeczucie,że o koniach miałam pojęcie zanim się jeszcze urodziłam  -  matka i ojciec zawsze jakoś tam z tymi zwierzętami kontakt mieli - ale koza ? W tym wypadku jest wręcz przeciwnie , jest w mojej rodzinie jakaś wrodzona wrogość do tych istot i myślę , że jej początki mają związek z moją babką ze strony matki , która całe życie swoje jakiejś bezimiennej kozie nie mogła wybaczy, że ta jej w czasie okupacji dwie  - DWIE - zmiany pościeli suszącej się na sznurku zżarła Słuchałam tej opowieści jako dziecko i myślałam, że żart to jest - ale ostatnio kiedy zaczęłam się teoretycznie przygotowywać do kontaktu z kozą myślę, że to jednak nie był żart. I dlatego chciałabym i boję się......Ja kozy nigdy z bliska na oczy nie widziałam - raz tylko wiele lat temu , w czasach gdy myślałam , że mieszkanie na wsi polega na spacerach po lasach okolicznych  i uśmiechaniu się do tubylców,  widziałam jednego pana jak kozy pasł. Zapamiętałam go , ponieważ z wielkim przejęciem dziurawą czapkę typu kaszkiet gazetą łatał , a drugi raz go widziałam jak przez tą dziurę rzeczoną gazetę czytał- i tyle. Potem już nigdy więcej kóz nie widziałam..Kiedy raz rodzinie z miasta bąknęłam , że może sobie kozę kupię to spojrzeli na mnie jakbym była ścierwem przejechanego kota na drodze ....A ja powiem szczerze jak na spowiedzi świętej -  z tą kozą to  dla mnie to  wiążą się  zasadniczo dwa problemy.     Primo - jako prawie wegetarianka co ja z tym całym potomstwem zrobię, bo przecież , żeby mleko było koza musi mieć dzieci czyli co rok prorok....... i ?
Nie zabiję, nie zjem , a jak będę małego koźlaka czy jak tam się młodzieniec kozi się  zwie czyli jak go będę sprzedawać to mam nabywcę pytać " Pan go będzie głaskał czy jadł, bo jak jadł to ja nie sprzedaję...." Secundo - lekarze  jak mi dwa lata temu lewą rękę fastrygowali to przy okazji parę kosteczek , te co mi już ponoć potrzebne nie są wyjęli i prostowniki trochę skrócili   i skąd ja mam teraz wiedzie czy nie usunęli tych właśnie kości i kawałków prostowników, które do dojenia kozy potrzebne są ? No skąd am to wiedzieć ?Kiedyś wieki temu , ze zdrową jeszcze ręką w stylu rozpaczliwym  udało mi się parę razy krowę wydoić , ale teraz pooglądałam obrazki  w internecie i wygląda na to, że u kozy aparatura mleczna trochę inna.jest.....
Z tego wszystkiego to już mnie głowa rozbolała i o telefonach
 dzisiaj nie napiszę...
PS Znów o tej przyczepie pomyślałam co na podwórku stoi , trzy razy już sąsiadowi mówiłam , że może by tak ją zabrał, drewno już dawno na miejscu docelowym poskładałam - , a on nic. Z każdym razem , gdy z garażu wyjeżdżam, a potem manewr cofana wykonać muszę, mam wrażenie , że ten cholerny zaczep od przyczepy przez tylną szybę się przebija, przez przednią wychodzi , po drodze mój mózg zabierając....I niech nikt mi nie mówi, że na podwórku jest dość miejsca i ta przyczepa nie przeszkadza, bo ja mówię że przeszkadza, piekielnie , tragicznie, kosmicznie mi przeszkadza..... idę zaparzyć meliskę....
Pozdrawiam
Ta Trzecia

na marginesie
...a te prognozy pogody to się ostatnio absolutnie nie sprawdzają - na szczęście....








Przyczepa rzeczona - i co nie przeszkadza ?





Karczochy w stroju zimowym


Nasze pokłady melisy...



Zimowi mieszkańcy szklarni - czują się chyba jak zesłańcy syberyjscy...






Rude w rudym...

niedziela, 13 listopada 2016

Moja (prawie cała) prawda o mieszkaniu na wsi.....


Miałam ostatnio w ręku parę książek, pięknie wydanych, traktujących o życiu mieszczuchów na wsi; również w sieci znalazłam parę blogów o podobnej tematyce i powiem wprost alboż jest to dość grubymi nimi szyta reklama tych wszystkich pensjonatów zajazdów i hotelików prowadzonych przez autorów tychże publikacji albo no właśnie,  albo co....
   Po pierwsze przeczytałam nasze wpisy i poprosiłam Tą Czwartą o wyrażenie zdania, czy aby nasz blog też  nie jest  nachalną reklamą.... Moja córka  zanosząc się śmiechem uświadomiła mnie, że nie ma żadnego połączenia między tym co piszę, a naszą ofertą letnią. O ty ...... to po co ja się tak staram - to tak na marginesie, przy najbliższej sposobności nadrobimy to - choć Ta Czwarta twierdzi, że jak opublikuję poniższy tekst to już nie będzie takiej potrzeby, bo i tak nikt z moich czytelników tu nie przyjedzie....
  Wracając do zasadniczego tematu... Wszystkie tekst traktujące o życiu na wsi prędzej czy później okraszone są słówkiem " naturalne" - już samo to słowo jest dla mnie pustym dźwiękiem  pozbawionym treści i absolutnie skompromitowanym. Ileż naturalności w nas - zazwyczaj humanistach z wielkich miast  - taszczących swe  księgozbiory upchane w pseudoantykach - poniemieckich eklektycznych gramotach na wieś zapadłą? Bez tych atrybutów wykształcenia czujemy się nadzy - są naszymi herbami współczesnymi. Mam wrażenie, że my -  przesiedleńcy, "uciekinierzy" z miasta żyjemy za  barykadami z ksążek, serwisów do herbaty/kawy, pianin itp. Obracamy się prawie wyłącznie w kręgu nam podobnych "przesiedleńów" pomimo upływu lat wciąż patrząc na naszych sąsiadów "stąd " jak na tubylców - lub popadając w drugie ekstremum wegetujemy w absolutnej izolacji, kontaktując się jedynie w sprawach praktycznych z naszym otoczeniem i nie daj Boże musimy stanąć gdzieś po środku tego zamieszania, gdy pojawią się nasi miejscy znajomi...
  Wiele też się naczytałam o tym jaki zły i materialistyczny jest współczesny świat, gdy my tu tylko tak o korzonkach i listkach żyjemy.......i takie tam, pierdoły po prostu. Po pierwsze i najważniejsze to my z tego "złego materializmu" żyjemy - to właśnie ludzie z miasta,  przeżarci do szpiku kości materializmem , a im bardziej tym lepiej -  adekwatnie do wymaganych cen świadczonych usług - to właśnie oni mają zasiedlać nasze pensjonaty i domki letniskowe, to oni mają być odbiorcami naszych wianków, ptaszków, i innych  wytworów pochodzących z  naszego - lepszego, "naturalnego" świata....
     Wielkiego miasta potrzebujemy w każdej zasadzie chwili naszego życia tutaj -  jak stacji benzynowej do naszych pojazdów - to brzydkie porównanie  ale tak to właśnie odbieram. Kiedy jesteśmy naprawdę chorzy to właśnie - tam -  w świecie którym tak niby pogardzamy - szukamy ratunku - wykazując się absolutnym brakiem zaufania do okolicznych, prowincjonalnych medyków...... podobnie jest, gdy dorastają nasze dzieci - przez podstawówkę przebrniemy tutaj, przy gimnazjum ręka nam zadrży, a gdy myślimy o liceum oblewają nas zimne poty.... walczymy sami ze sobą - czy aby latorośli życia nie rujnujemy  posyłając je do powiatowego - jedynego liceum w polu widzenia ; jednocześnie musimy dać odpór naszej miejskiej rodzinie, która już prawie nam wybaczyła deklasację ale teraz znów się zbroi  - stawką jest przecież przyszłość naszych dzieci....
      I jeszcze jedno - we wszystkich tekstach, które czytałam, panie są od smażenia konfitur, szycia zasłonek, układania wianków - o jakie to słodkie i dla mnie bardzo nieprawdziwe - być może, są kobiety , które pełnią rolę kwiatka w butonierce faceta, ale czy w tym celu muszą aż z miasta uciekać? Kobiety takie w skrócie nazywam butonierkami - tak to prawda co myślicie - gdzieś w głębi ducha im zazdroszczę - nigdy nie byłam butonierką  - w życiu wszystko ma swoją cenę -  dla mnie cena, którą przyszłoby mi zapłacić za uroki bycia kwiatkiem była zbyt wysoka. Ale tylko dlatego, że nie byłam butonierką, przed trzema laty, kiedy zostałam sama, mogłam w ogóle zadać sobie  pytanie, czy chcę dalej tak żyć......
  O właśnie - jeśli jest tak źle to dlaczego tu jestem? Jeśli rok ma 365 dni to tu przez około 185 wiem po co wstaję z łóżka wcześnie rano; do życia potrzebuję dużych przestrzeni, światła i pracy w tempie, który w różnym stopniu oczywiście, sama ustalam i na koniec - włożyłam w to miejsce mnóstwo lat pracy, mnóstwo wysiłku, bólu, pieniędzy i wszystkiego co miałam, - teraz powoli zaczynam zbierać owoce tej pracy - nawet w sensie dosłownym - owocują drzewa, które posadziłam  - i nie zamierzam tego stracić...
Na marginesie
Mój osobisty katalog słów pustych już pęka w szwach - prym wiodą słowa typu narodowy, ojczyzna i polska......
Pozdrawiam
Ta Trzecia