Miałam ostatnio w ręku parę książek, pięknie wydanych, traktujących o życiu mieszczuchów na wsi; również w sieci znalazłam parę blogów o podobnej tematyce i powiem wprost alboż jest to dość grubymi nimi szyta reklama tych wszystkich pensjonatów zajazdów i hotelików prowadzonych przez autorów tychże publikacji albo no właśnie, albo co....
Po pierwsze przeczytałam nasze wpisy i poprosiłam Tą Czwartą o wyrażenie zdania, czy aby nasz blog też nie jest nachalną reklamą.... Moja córka zanosząc się śmiechem uświadomiła mnie, że nie ma żadnego połączenia między tym co piszę, a naszą ofertą letnią. O ty ...... to po co ja się tak staram - to tak na marginesie, przy najbliższej sposobności nadrobimy to - choć Ta Czwarta twierdzi, że jak opublikuję poniższy tekst to już nie będzie takiej potrzeby, bo i tak nikt z moich czytelników tu nie przyjedzie....
Wracając do zasadniczego tematu... Wszystkie tekst traktujące o życiu na wsi prędzej czy później okraszone są słówkiem " naturalne" - już samo to słowo jest dla mnie pustym dźwiękiem pozbawionym treści i absolutnie skompromitowanym. Ileż naturalności w nas - zazwyczaj humanistach z wielkich miast - taszczących swe księgozbiory upchane w pseudoantykach - poniemieckich eklektycznych gramotach na wieś zapadłą? Bez tych atrybutów wykształcenia czujemy się nadzy - są naszymi herbami współczesnymi. Mam wrażenie, że my - przesiedleńcy, "uciekinierzy" z miasta żyjemy za barykadami z ksążek, serwisów do herbaty/kawy, pianin itp. Obracamy się prawie wyłącznie w kręgu nam podobnych "przesiedleńów" pomimo upływu lat wciąż patrząc na naszych sąsiadów "stąd " jak na tubylców - lub popadając w drugie ekstremum wegetujemy w absolutnej izolacji, kontaktując się jedynie w sprawach praktycznych z naszym otoczeniem i nie daj Boże musimy stanąć gdzieś po środku tego zamieszania, gdy pojawią się nasi miejscy znajomi...
Wiele też się naczytałam o tym jaki zły i materialistyczny jest współczesny świat, gdy my tu tylko tak o korzonkach i listkach żyjemy.......i takie tam, pierdoły po prostu. Po pierwsze i najważniejsze to my z tego "złego materializmu" żyjemy - to właśnie ludzie z miasta, przeżarci do szpiku kości materializmem , a im bardziej tym lepiej - adekwatnie do wymaganych cen świadczonych usług - to właśnie oni mają zasiedlać nasze pensjonaty i domki letniskowe, to oni mają być odbiorcami naszych wianków, ptaszków, i innych wytworów pochodzących z naszego - lepszego, "naturalnego" świata....
Wielkiego miasta potrzebujemy w każdej zasadzie chwili naszego życia tutaj - jak stacji benzynowej do naszych pojazdów - to brzydkie porównanie ale tak to właśnie odbieram. Kiedy jesteśmy naprawdę chorzy to właśnie - tam - w świecie którym tak niby pogardzamy - szukamy ratunku - wykazując się absolutnym brakiem zaufania do okolicznych, prowincjonalnych medyków...... podobnie jest, gdy dorastają nasze dzieci - przez podstawówkę przebrniemy tutaj, przy gimnazjum ręka nam zadrży, a gdy myślimy o liceum oblewają nas zimne poty.... walczymy sami ze sobą - czy aby latorośli życia nie rujnujemy posyłając je do powiatowego - jedynego liceum w polu widzenia ; jednocześnie musimy dać odpór naszej miejskiej rodzinie, która już prawie nam wybaczyła deklasację ale teraz znów się zbroi - stawką jest przecież przyszłość naszych dzieci....
I jeszcze jedno - we wszystkich tekstach, które czytałam, panie są od smażenia konfitur, szycia zasłonek, układania wianków - o jakie to słodkie i dla mnie bardzo nieprawdziwe - być może, są kobiety , które pełnią rolę kwiatka w butonierce faceta, ale czy w tym celu muszą aż z miasta uciekać? Kobiety takie w skrócie nazywam butonierkami - tak to prawda co myślicie - gdzieś w głębi ducha im zazdroszczę - nigdy nie byłam butonierką - w życiu wszystko ma swoją cenę - dla mnie cena, którą przyszłoby mi zapłacić za uroki bycia kwiatkiem była zbyt wysoka. Ale tylko dlatego, że nie byłam butonierką, przed trzema laty, kiedy zostałam sama, mogłam w ogóle zadać sobie pytanie, czy chcę dalej tak żyć......
O właśnie - jeśli jest tak źle to dlaczego tu jestem? Jeśli rok ma 365 dni to tu przez około 185 wiem po co wstaję z łóżka wcześnie rano; do życia potrzebuję dużych przestrzeni, światła i pracy w tempie, który w różnym stopniu oczywiście, sama ustalam i na koniec - włożyłam w to miejsce mnóstwo lat pracy, mnóstwo wysiłku, bólu, pieniędzy i wszystkiego co miałam, - teraz powoli zaczynam zbierać owoce tej pracy - nawet w sensie dosłownym - owocują drzewa, które posadziłam - i nie zamierzam tego stracić...
Na marginesie
Mój osobisty katalog słów pustych już pęka w szwach - prym wiodą słowa typu narodowy, ojczyzna i polska......
Pozdrawiam
Ta Trzecia
Sama nie mieszkam na wsi, ale mam właśnie taki wyidealizowany obraz życia tam, taką sielską wizję miejskiego człowieka. I marzę też o takim życiu, chociaż to nigdy się nie spełni.
OdpowiedzUsuńMam wrażenie, że zwykle to mieszczuchy się nim zachwycają, chociaż jak pamiętam, moja prawdziwie wiejska rodzina starego pokolenia nie lubiła miasta, w czasie wizyt uciekała z niego jak najszybciej, a wuj, który całe życie był drobnym rolnikiem, jest tam szczęśliwy i kocha, to co robi. Co jest rzadkie u starego człowieka.
Masz rację, że to nie jest prawdziwa naturalność. Ale może wystarczy, że życie jest "bardziej naturalne"? Że jem jednak swoje pomidory, swoje zioła i sałaty, swoje jabłka? Bez chemii i własnoręcznie wyhodowane? To chyba daje większe poczucie sensu niż codzienne wypełnianie jakichś tabel. Że wokół przestrzeń, że słyszę ptaki, a nie przejeżdżające tramwaje? I tempo życia, o czym piszesz, jest jednak inne, rytm życia bardziej zgodny z naturą. Może za mało w tych peanach o życiu na łonie przyrody informacji o codziennej, ciężkiej, fizycznej pracy. Bo chyba na tym polega takie życie, a nie na leżeniu pod gruszą na dowolnie wybranym boku. Może to jest jakieś wypośrodkowanie, które ten miejski humanista sobie organizuje - i dobrze. Pewnie - lekarz, szkoła, wyobcowanie od tubylców... to fakt. Ale można wybrać coś pomiędzy Thoreau (który też przecież zresztą nie w pełni to zrobił) a życiem typowym wielkiego miasta. A różnica i tak jest tak wielka, że upoważnia do mówienia o "naturalnym" życiu.
P.S.
Jesienne obrazy jakże pełne uroku!
Bardzo dziękuję za komentarz, myślę ,że częściowo także pod wpływem Pani sugestii postanowiłam zmienić nieco formułę moich wypowiedzi i popuścić nieco cugli ironii i autoironii przede wszystkim. Mam nadzieję,że pozostanie Pani nadal moją czytelniczką, a nawet czytając niniejsze wpisy uśmiechnie się Pani i pomyśli tak jak ja - byle do pierwszego - o przepraszam w moim przypadku - byle do wiosny.... Serdecznie pozdrawiam.
UsuńPozostanę czytelniczką, a jakże. I przepraszam za pisanie per ty, miało być inaczej, zadziałało przyzwyczajenie.
OdpowiedzUsuń