sobota, 30 stycznia 2021

list

Teraz jest już listopad...hmm a ja mam wrażenie jakby upłynęło parę lat...W pewnej chwili rzeczywistość tak przyśpieszyła, że musiałam uważać coby z pojazdu nie wypaść. Wczesną wiosną zachorowałam na moją zwyczajną grypę wiosenną, która po fakcie okazała się być korona  - testów nie robiłam ale objawy były podręcznikowe'; ba ja nawet wiem skąd ja go wzięłam - mój ex przytaszczył go przez pół Europy i tu w tej wioseczce na zadupiu rozpakował...  No i tak to mam już epidemię za sobą - ciągle tylko nie wiem jak długo mam przeciwciała - no dobra nie muszę tego wiedzieć - wolę nie sprawdzać.

Jak listopad to już po sezonie - choć tak nie do końca - sezon nadal by trwał gdyby zwierzchność obiektów turystycznych nie zamknęła - u nas budowa na wiosnę się odbyła - tak , tak  - najpierw było chorowanie, a potem budowa - i teraz mamy urody wielkiej służbówkę. Bardzo jestem z tej służbówki zadowolona - ciekawe wnętrze - choć kolorystycznie totalnie nie moje - takie zielone z nutą beżu.

Moja krowa.....oooo to dłuuga historia - oszczędzę moim wiernym czytelnikom wszelkich zawiłości i szczegółów stanęło na tym, że Klemcia nie została przerobiona na steki (o było już bardzo blisko) i podjęłam decyzję , że do tej manażeri pełnej życiowych rozbitków jeszcze krowa dołączy - no uściślijmy - bezpłodna jałówka. 

Moja sąsiadka kiedy jej to oznajmiłam zapytała tylko - A pani wie ile krowa żyje?  Noo wiem ...Taaak, zapewniam - to nie była łatwa decyzja - krowa żyje długo, a ta krowa dużo je, nie rodzi dzieci i nie daje mleka...Tylko tak sobie pomyślałam - dlaczego TA  KROWA ma iść na rzeź bo akurat nie spełnia moich planów ?- a może ona swoje własne ma ?

koniec stycznia 2021 roku

Uraczyłam Państwa starym tekstem, który gdzieś tam w niebycie był się zawieruszył, a poniewąż oddaje doskonale moje nastroje listopadowe to niech sobie tu zaistnieje..

Mamy za sobą święta - najdziwniejsze jakie przeżyłam - ale bardzo spokojne i chyba takie najbardziej moje - tylko z Donieczką - przed kominkiem, troszkę z książką , troszkę z dobrym filmem...a teraz zmieniam mój dom - to znaczy robię radykalne zmiany w naszej części prywatnej i bardzo się cieszę na na to moje nowe , bardzo osobiste wnętrze .Donieczka wybyła z domu do wielkiego miasta i w miarę obecnej sytuacji smakuje życie miejskie i  jest bardzo szczęśliwa kiedy nas odwiedza - no może nie zawsze - bywa, że jest bardzo nieszczęśliwa kiedy nas odwiedza - bo np ostatnio Luśka odłupała jej kawałek absolutnie wypielęgnowanego paznokcia ale konik przeżył i to najważniejsze. 

Ja produkuję sporo serów - Klemcia zaczęła dawać mleko i mogę objadać się camembertem , korycińskim, fetą, riccotą - ba nawet brunost już zrobiłam i o dziwo muszę stwierdzić, że tu przydałaby się odrobinka koziego mleka - ale bez obaw - kozy NIE kupię...


pozdrawiam 

Donia

wtorek, 25 lutego 2020

z poniewczasu...

      Teraz , kiedy internet się pojawił po dwóch tygodniach i już sama nie wiem ilu rozmowach ze sztuczną inteligencją ,zasiadam do lapka i piszę...
   Zimy oczywiście brak - ciepło i dość słonecznie - ja tam nic nie mam przeciw takiemu ociepleniu klimatu - wiader i tańców na lodzie mam absolutnie dość. W tym sezonie sprawę załatwiła pompa w studni i ja tak absolutnie kulturalnie tylko guziczek sobie przyciskałam i woda do wanny spływa...No ale oczywiście nigdy nie ma tak, żeby było dobrze....Wody nie muszę nosić ale mam - krowę! To w zasadzie nie jest jeszcze krowa ale jałówka - i to jest taka jałówka, która nie chce być krową.
  Jest takie powiedzenie - jeśli Bóg chce cię ukarać spełnia twoje marzenia - i bąc - moje spełnił...
  Klenentyna - czyli ta krowa- to jersyka  - no śliczna jest ale taka trochę bardzo krowiasta - a ja jak się okazało to o krowach absolutnie nic nie wiem. Teraz mądrale radzą mi żebym Klemkę sprzedała i kupiła kozę - ha, ha - ja o kozach też nic nie wiem...
 Dlaczego z Kleką jest problem ?
           Krowa je dużo - baaardzo dużo,
           krowa je inaczej niż konie,
           krowa potrzebuje też jeszcze czegoś
   - i ja tu już wymiękłąm - w temacie co to ma być- jedno wiem Klemka ma tak ogromne wahania wagi , że to jest przerażające i ona CAŁY CZAS JE !
  Jakby tego było mało krowa musi zajść w ciążę żeby było mleko - a Klementyna NIE CHCE !
     Ona powtarza ruje jak w zegarku - co 18 dni i tak już ponad pół roku....Ale jest postęp - ja już wiem, że gdy ona ma ruję to ona może na mnie skoczyć - zapewniam, że świat widziany z pozycji leżącej - z krową na plecach-  jest dość przerażający.
    Taaak nie miała baba kłopotu kupiła SOBIE KROWĘ.
   Klemka ma teraz obcięte rogi - ale kiedy jeszcze te rogi miała to była u nas  corrida - biegała za mną po całym wybiegu ze spuszczoną głową i próbowała wziąć mnie na rogi. Formalnie czułam  to jak mój autorytet u koni topniej do zera - ale to był wstyd !
  No nie - żeby nie było.... ja Klementynę kocham - moją miłością pierwszą krowią -tylko ja absolutnie nie miałam pojęcia co to znaczy mieć krowę!
    Nooo jeszcze jakieś 10 lat i się nauczę....a tak absolutnie między nami - to krowa śmierdzi okrutnie - oj, oj, ja już jestem tak bardzo przewrażliwiona na punkcie tego zapachu, że go na metr np. w sklepie wyczuwam  - no bo przecież w N. też bywają ludzie co krowy mają...
   Najgorzej to ma teraz Donieczka - awansowała na głównego węchowego i zawsze musi odpowiadać na moje "wąchaj - czujesz coś?"
 Oj tak, jak ja się rozwijam, mój ty Boże...
  Kiedy z moimi psiapsiółkami  z W. rozmawiam - przez telefon oczywiście, w ten sposób problem zapachu jest rozwiązany - to one - te przypsiapsiółki myślą, że ja z tą krową to żarty sobie robię - nie wszystkie wyprowadzam z błędu...
  Ja optymistą jestem i mam nadzieję na pozytywne załatwienie sprawy. Jeśli chodzi o inne stany umysłowe to było już bardzo źle - polityka sięgnęła poziomu piwnicy i to jest nie koniec jeszcze ale miałam szczęście -znalazłam w sieci video recenzje Tomasza Raczka - i oglądam je wszystkie jak leci, byle tylko pięknej polszczyzny z ust człowieka niegłupiego posłuchać...

Pozdrawiam Donia

ps
 powinnam pierwsze kwiatki sfotografować - ale dziś ozdobniki w wykonaniu Donieczki - jak się już z funkcji wąchacza wymigała wybyła  na ferie - i wiecie Państwo co mnie bardzo ubawiło -  myśl , że kto wie czy moja córeczka przypadkiem Klemką nie wali - bo ona wcześniej miała dyżur w stajni...







poniedziałek, 22 kwietnia 2019

z paluszkami w formie haczyków...

...byłyby fotki w tym wpisie ale paluszki są w takim stanie, że zachodzi obawa uszkodzenia aparatu poprzez porysowanie ewentualnie opuszczenie - słowem na fotki poczekacie Państwo, aż paluszki dojdą do siebie - co jest chyba dość odległą historią biorąc pod uwagę ilość chwastów ogrodzie...
 
W święta  miałam się pławić w wielkomiejskim luksusie ale tak się porobiło, że tuż przed wyjazdem konie po raz kolejny staranowały ogrodzenie i to był ten moment gdy moje kochane dziecko pomogło podjąć decyzję, że" kopać się z koniem nie będziemy" i zostajemy w domu ...Po krótkiej walce z kochającą rodziną, która była skłonna imprezkę do nas przenieść mamy święty spokój - czyli piknik w lesie, koników utulanie, śniadanie w słońcu na tarasie, długie rozmowy wieczorne i piękne niebo z tysiącami ptasich śladów ( Donieczka upierała się wczoraj, podczas wieczornego spaceru, że fruwają jeszcze ptasie maluchy - ale to były oczywiście wypasione nietoperze - są takie okropnie tłuste i wyglądają faktycznie jak mysz - stąd pewnie ich niemiecka nazwa). Mamy z nietoperzami na pieńku - zamieszkały na poddaszu w stajni i ambitnie podbitkę stajenną odrywają - a dzieło zniszczenia podejmują potem konie i tak się to kręci...

  Ogród wygląda dość smętnie i troszeczkę się martwię jak to z warzywkami będzie - jest strasznie sucho , a wody w gruncie ubywa w zastraszającym tempie - widzę to każdego dnia - pompa do wody w stawie jest coraz mniej zanurzona - a woda z sieci droga jest i tak w istocie rzeczy jestem dość septyczna jeśli chodzi o podlewanie - muszą to być naprawdę ogromne ilości wody by przyniosło efekty. Na linię kropelkującą się nie zdecydowałam - chodzi o koszty instalacji , a potem wody ; eksperymentuję ze ściółkowaniem - widzę, że przynosi efekty w przypadku rozsad i np. ziemniaków ale już np, cebula nie czuje się w ściółce dobrze. Pożyjemy i sprawdzimy.

  Cały czas "bawię się" w mojej nowej kuchni - mam nadzieję, że po tym krótkim odpoczynku poziom zmęczenia wróci do "normalnego" poziomu i będę w stanie cieszyć się z efektów - bo jak na razie to jestem w tanie wk..rwu. Robię i robię, i robię i końca nie widzę. Pytam Donieczki prawie codziennie czy to pracy jest tyle czy ja wytracam moc i...Donieczka szczera jak zwykle "nooo cóż młodsza się pewnie nie robisz..." Ja jednak myślę, że to masakrycznie dużo pracy jest i dlatego jestem taka wykończona . Stropy kleinowskie z tynku obdzierałam przez trzy dni - szpachelką czyściłam je kolejny dzień, a potem jeszcze szczotka druciana i fugowanie - to już dało prawie tydzień pracy - a piec stawiałam przez miesiąc..., a potem kominek - tego nie było w planie ale okazało się , że mam w zasobach kafle miśnieńskie i wiem ,że zniszczą się dlatego postanowiłam ich użyć. Taak -  ale ja myślę, że warto czasem dojść na skraj swoich możliwości by potem mieć poczucie, że mamy w sobie dużo siły i zdolności i jesteśmy w stanie zrealizować pomysły, które wcześniej wydawały się szalone i idąc tym tropem mam już kolejną wizję.._ Czy ja już kiedyś pisałam, że mój Braciszek powiedział pewnego razu , że jestem równie szalona jak nasz Tatuś - który jak miał ochotę na loda - to nie szedł do sklepu tylko  budował fabrykę lodów...(w sensie przenośnym oczywiście)   Mnie nie interesuje konsumowanie - mnie interesuje tworzenie ojj, ojj i tu biedne paluszki proszą o litość!

Wszystkim moim znajomym , którzy pytają jak leci opowiadam o Luśce - ta kruszynka jest taka wspaniała  daje nam tyle radości i tak cudownie jest patrzeć jak zżyła się z nami, jak pragnie naszej pielęgnacji , jak smakuje te chwile gdy pracujemy z nią na wybiegu. Problem jest tylko jeden - moja koncepcja - trzeci koń pozwoli wyprowadzić jednego na spacer albo Luśka przyzwyczajona do bycia samą zostanie w domu, a Parys i Jagna wyjadą w teren - ta koncepcja padła - towarzystwo jest absolutnie nierozdzielne - no i mamy klops!

Pozdrawiam Państwa czekając na deszcz.

Donia

ps. polecam film "Nic do ukrycia" - dobry jest - bardzo dobry !

czwartek, 28 lutego 2019

o młotku, palcu i polityce...

          ... taaak... - ten wpis nie powstałby gdybym nie grzmotnęła sobie okrutnie w paluszek  - co prawda tylko lewej rączki - a ja w dzieciństwie zostałam skutecznie " przekonana " do bycia praworęczną więc w obliczu powyższego aż takiej tragedyji nie ma ale paluszek napiernicza okrutnie i zwolnić musiałam.
  Rozmawiałam ostatnio ze znajomą o kobiecości... nijak nie mogłyśmy dojść do porozumienia - aż ona w końcu wypaliła, że ja o tym nie mam zielonego pojęcia bo przecież żadna kobieta nie muruje..Ja bym to ujęła inaczej - być może , że ja nie mam pojęcia o kobiecości bo ja jestem przede wszystkim człowiekiem, następnie jestem" Ja" , a potem ewentualnie mogę powiedzieć że jestem kobietą - i to tyle w temacie.
          Kiedy mam ochotę założyć szpilki to je zakładam, kiedy mam ochotę namalować obraz to maluję, a kiedy mam ochotę wymurować piec to go muruję - ba nawet tipsów nie wykluczam ! A w ramki kobiecości - nie- kobiecości nie dam się wtłoczyć - oj, oj i w tym momencie paluszek zabolał...

  
    Być może ktoś jeszcze nie wie, że do murowania potrzebny jest młotek, którym trzeba układane cegły "dostukać" - i ja właśnie w trakcie takiego dostukiwania sobie paluszek uszkodziłam..  Plan piecowy był bardzo ambitny  - chciałam zbudować piec z kafli rozbiórkowych ale po zapoznaniu się z paroma filmikami  w sieci było już oczywiste, że kaflom nie podołam bo nie mam gliny.
Nic to - będzie z cegły, a kafli użyję jako dekoracji.
Kiedy się tak tych mądrych filmików naoglądałam to pomyślałam - trzeba zrobić projekt - no taki rysunek powiedzmy pseudo-techniczny, żeby był plan ...Hmmm , sami Państwo rozumiecie - ja jednak artysta jestem i z planem nie potrafię - wszystko idzie na spontan - cudownie...




Zanim zabrałam się do murowania  szyłam. Powstawały lalki , sianuszki - magiczne lale - opiekunki domowego ogniska i moje ukochane czupurki - takie fajne przytulanki. Wszystkie te cudeńka trafią do kącika w części gościnnej naszego domu i jak komu będzie z nimi po drodze to pójdą w świat - tak jak jeden z czupurków , który już znalazł właścicielkę...













Ogród tu jeszcze zimowy teraz już zabieram się do pierwszych siewów - ale to zupełnie inny temat...

Sianuszka

                           i jeszcze jedna





                         i czupurek.


Po wyborach u nas jest dokładnie tak samo jak przed wyborami - o chociaż nie -  jest pewna zmiana  - wójtem została ładna kobieta-  przyjemnie się na nią patrzy - a jakież było moje zaskoczenia gdy się odezwała - absolutny szok - przyjemnie także było jej słuchać... i tak trzymać.

.

Pozdrawiam przedwiosennie
  Donia


ps. obejrzałyśmy z Donieczką pierwszą część tego kogla - mogla - ja tego nie znałam wcześniej i zaiste nie ma absolutnie potrzeby bym to znała obecnie..





poniedziałek, 21 stycznia 2019

patrząc w słońce...

Tak sobie dziś siedziałam i szyłam, i pomyślałam, że powinnam coś napisać...

Była sobie kobieta - spokrewniona ze mną , a jednocześnie tak różna jak tylko mogą się ludzie różnić. Pragnęła w życiu zaszczytów, władzy i pieniędzy - chciała by ludzie się jej kłaniali - szanowali i podziwiali - słowem chciała w życiu COŚ osiągnąć. Kiedy ja szlifowałam bruki, drogi, bezdroża Zachodniej Europy ona kończyła kolejne studia- jedne, potem drugie, kiedy ja robiłam stiuki w moim domu ona zasiadała w radach nadzorczych, kiedy ja wychowywałam moją córkę ona decydowała o milionowych kredytach...
 Studiowałyśmy w jednym czasie - zdarzało się, że imprezowałyśmy razem - ale ona studiowała z celem - po coś tam - ja studiowałam dla siebie - ona zawsze wiedziała czego chce - ja wiedziałam tylko czego nie chcę.
Urodziłyśmy się zaledwie w odstępie paru tygodni, byłyśmy jak ogień i woda ale ona zawsze była w moim życiu - i teraz zostałam sama.
 Pozostawiła po sobie furę pieniędzy, mnóstwo otwartych spraw i kalekie dziecko.A. popełniła w życiu tylko jeden błąd - pokochała wielką, obłędną miłością człowieka, którego nie powinna,.
       Zanim umarła obiecałam jej, że jeżeli jej synkowi będzie źle to ja go zabiorę do siebie ale nie miałam pojęcia, że dwa dni później już jej nie będzie...walczyła z nowotworem pięć lat - zapalenie płuc pokonało ją w pięć dni...

I zostałam z daną obietnicą, z kilkuletnim dzieckiem chwilowo  na wózku inwalidzkim, z zimą na plecach, sama, daleko od szpitali i lekarzy, których Mały teraz w trakcie leczenia absolutnie potrzebuje, z tygryskiem do którego ni jak wózek się nie zmieści...I to nie jest tak ,jak myśli pani w PCPR -że, " będą pieniądze - za wszystko można zapłacić"- są rzeczy, których się nie kupi - nie kupi się tego, że ktoś ci powie - dasz radę, odpocznij, połóż się i prześpij spokojnie..
 I z jednej strony był mój paniczny strach - co będzie gdy ja zachoruję albo nie dam sobie rady, a z drugiej palący ból na myśl , że ten mały , wspaniały człowieczek mógłby trafić do jakiegoś zakładu opiekuńczego .....................................................................................................................................................................
.......................................................................................................................................................................
Obmyśliłam plan - zwarłam się w sobie, zrozumiałam, gdzie muszę odpuścić by ostatecznie osiągnąć cel ......................i kiedy już wszystko miałam ułożone pojawiła się rodzina, która znała dziecko wcześniej i okresowo się nim opiekowała i wydaje się, że idealnie nadaje się na jego rodzinę zastępczą.
Już na feriach zobaczę znowu Małego.

  A ja zostałam z moimi radościami i smutkami i kłopotami - ale na moją już miarę...
Tak często myślę o A.i nie mogę uwierzyć w to , co się stało , że to już koniec...





wtorek, 1 stycznia 2019

o sklejaniu świata...

     Już parę razy w życiu miałam taką dość średnią przyjemność doświadczyć stanu powirówkowego - pewnie każdy z Państwa doświadczył już tego - to taki stan, gdy dzieją się rzeczy ważne dla nas - zazwyczaj dramatyczne - a my patrzymy bezradnie, ewentualnie miotamy się jak szaleńcy - a i tak swoje dzieje się - wstrząsa nami, rani, zmienia nasz świat , obija nas - jak w wirówce...I w pewnym momencie nastaje cisza - ta wielka wirówka wypluwa nas - poobijanych, poranionych - trochę innych ...i  nie pozostaje nam nic innego, jak podnieść się, pooglądać siebie i świat wokół - i... wziąć się do pracy.
   Słyszałam, że jest taki rodzaj ciosu w splot słoneczny, który może zabić - a w każdym razie na dłuższą chwilę traci się zdolność oddychania - fizycznie takiego ciosu nigdy nie doświadczyłam - psychicznie tak -  w tym roku - tuż przed świętami. Moją dalszą rodzinę dosięgła śmierć, kalectwo i sieroctwo .Nie jestem w stanie opisać tej historii - zbyt pali i boli - a ja właśnie próbuję znowu złapać pion. Chwytam się rzezy prostych - czynności codziennych, byle nie myśleć - byle nie czuć. Próbuję znowu snuć plany, kreślić projekty i być silną - bo tylko silna i zwarta będę być może w stanie choć w maleńkim stopniu ulżyć cierpieniu ludzi mi bliskich - stąd ten wpis -  próba powrotu do normalności...

  Tuż po świętach wiozłam moją Mom na stację - kiedy już obie wgramoliłyśmy się do samochodu , poczułam pod stopami coś dziwnego - powiedziałaby ciało obce -  no cóż - pod stopami , w moim  Tygrysku leżało sobie moje radio...Słowo daję - ja całe, calusieńkie auto przeszukałam - i tego radia nie było...Wieczorem opowiedziałam o znalezisku Donieczce - a ona na to : A kiedy ty pod Gminnym Ośrodkiem Kultury znowu parkowałaś ?- Nooo, całkiem niedawno...Ano właśnie - pewnie ktoś twój wpis o radiu przeczytał - i ci radio oddał! - ??????????????????????????????
          Taaaaaak, jestem tego ABSOLUTNIE pewna, że ktoś mi to radio oddał.
          .I ja tak naprawdę to nie wiem czy ja się z tego radia odzyskanego cieszę - i znowu będzie mnie Donieczka  Radiem Maryja katować !

W naszym domu pojawiła się mikrofalówka - nie  - to nie tak, żebym ja dobrowolnie mikrofalówkę kupiła - ot  Braciszek robił kuchnię nową - w stylu fuuul- wypas i mikrofalówkę starą  mi przywiózł. Hmm - owszem  - używam jej, owszem jadzenie jakby ciepłe jest - ale ja jej nie lubię. Ona mnie też nie, dziwnie się zachowuje - kiedy wczoraj chciałam zrobić popcorn - Braciszek zapasy razem z mikrofalówką przywiózł - to ona mi ten popcorn zwęgliła - a smród był taki , że mi się popcornu na jakieś dziesięć lat odechciało. Córeczka miała ubaw całkiem spory - ale tylko do chwili gdy sama bułeczkę odgrzewała - tak pięknie ją od środka zwęgliła, że sama musiałam to dziwo zobaczyć, a smród był taki, że ....

Całe nasze stadko mocno tłuszczykiem obrasta - koty dostają 5 śniadań i 3 obiady , a i tak krzyczą za każdym razem gdy do domu wchodzę

  Dziś dzień pierwszy nowego roku  - liczy się tylko to co jeszcze przed nami...



Pozdrawiam
 Donia

piątek, 14 grudnia 2018

z pewną taką nieśmiałością...

               zaniedbałam moich czytelników okrutnie.....usprawiedliwić to mogę jedynie wielkim zmęczeniem - proszę mi wierzyć - wiele, wiele razy otwierałam laptop i ...zasypiałam. Najgorsze jest to, że absolutnie nie rozumiem skąd się bierze ten stan - pracuję tyle samo co zawsze - wstaję równie wcześnie jak zawsze ; problemy, problemiki i problemasy są takie same jak zawsze, a ja padam ze zmęczenia. Powiem więcej - ja nie obiecuje żadnej poprawy - to znaczy dla siebie  - jeśli chodzi o mój stan zmęczeniowy mam nadzieję, że będzie lepiej - ale z tym pisaniem to ja nie mogę nic obiecać - terminy mnie gonią...

           Podjęłam już decyzję - na wiosnę dołączy do naszego stada jałóweczka rasy jersey...Już w styczniu ruszam z wyrobem serów - wstępnie z mleka od krów stefańskiego.  Pomieszczenie - dojrzewalnia gotowe - oddzieliłam kawałek piwnicy - postawiłam ściankę działową , wstawiłam drzwi - tylko serów jeszcze brak. Ufff - stres taki jak stąd do  wawy, nie, nie z serami - ale z tym zwierzęciem - co będzie jak sobie nie poradzę z wychowaniem , a potem z dojeniem tego stworka - nie wyobrażam sobie, że mogłabym ją sprzedać na rzeź.
 Ale chcę spróbować - mam już tak serdecznie dość tych produktów sero - i  śmietano- podobnych - a przede wszystkim bardzo tęsknię za brunostem...

  Luśka to bardzo charakterna kobitka - walczy z Jagną o palmę pierwszeństwa - i kto wie...
                Nasza pralka absolutnie odmówiła współpracy - ostatnie jej podrygi wywoływałam siarczystmi kopnięciami w obudowę - ale w końcu się poddałam - i mamy teraz nową - nowiutką - wypoziomowana - ani drgnie... i trochę mi brakuje tych startów naszej pralki  w przedpokoju ...
  A i jeszcze wielka nowina polityczna - nasz pan Sołtys radnym został - kiedy mnie pytano o zdanie odpowiadałam - mądrzejsi już byli - też nie było wspaniale - to niech on spróbuje ...Nie- absolutnie nikt się nie obraził  - ja to wiem - bo u sołtysa czeka na mnie biała pelargonia - ale to już całkiem inna historia...


Pozdrawiam serdecznie
Donia