Za pierwszym razem ból był to raczej intelektualny, gdyż jako osoba odzaczająca się już od wczesnej młodości zmysłem piękna , zabrana przez rodziców na grzybobranie , kierowałam się głównie kryteriami estetycznymi, co oczywiście skończyło się pustym koszyczkiem - wszystkie najpiękniejsze egzemplarze zostały zakwalifikowane jako trujące i w wywalone...
Mój drugi kontakt z grzybmkai przysporzył mi więcej bólu fizycznego - było to już tutaj - tuż po zakupie domu , udałam się z moim ówczesnym lubym do lasu , na spacer .Pogoda była piękna wokół mnóstwo grzybów , a ja żeby nie wyjść na ignorantkę , nie przyznałam się , że grzyby to ja tylko z telewizji znam i nazbierałam cały koszyk - ale tym razem kierowałam się zasadą - popróbować grzyba . Powiadam wam -to nie jest dobra metoda. Zatrułam się śmiertelnie ale cudem przeżyłam ( w oryginale było "urodził się martwy ale cudem przeżył ").Trzy dni cierpiałam , szczegółów oszczędzę ale było źle...
I tak żyłam w moim bezgrzybnym świecie - przez długi czas unikając nawet pieczarek w sklepie.
I tak to trwało , na głowie inne zaiste rzeczy miałam niż grzyby czy cóś tam......aż do ubiegłego roku . Maślaki - moja babcia maślaki zbierała- a maślaków to chyba z niczym pomylić się nie da i te maślaki do tego w moi ogrodzie pod sosnami rosły - i tak od grzybka do grzybka, ąż uzbierał się koszyczek.
A w tym roku - to już nie jest nieśmiałe grzybów zbieranie - to jest orgia grzybna proszę Państwa. Poszłam ja sobie kiedyś pod te dąbki ot tak z ciekawości, zobaczyć co tam rośnie - i ?
Co tam grzybów było - po prostu morze grzybów - ale jak rozpoznać czy jadalne są ? Ha! nie po to człowiek studjujący jest , a czytać i pisać nawet umie , by sobie z taką drobnostką nie poradzić . Wybrałam jeden co to niejako ze słyszenia wiedziałam ,że do grzyba jadalnego podobny jest i podrałowałam do domu - tu obłożyłam się literaturą przedmiotu - dokładnie rzecz biorąc w dwóch językach i rozpoczęłam studiowanie na koniec pooglądałam zdjęci w internecie - wszystko wskazywało na to, że mam do czynienia z prawdziwkami. Postanowiłam ,że jeszcze muszę przeprowadzić próbę ognia - czyli ugotuję i zjem .Przygotowałam nóż , garnuszek ,masęłko i ...i wymiękłąm - wszystkie te bóle okrutne, których onegdaj w związku z grzybkami doznałam powróciły: spociłam się cała , ale chciwość nie odpuszczała jeść - nie jeść, jeść - nie jeść - co tu zrobić ? Zabrałam grzybka i ze spuszczoną głową, powoli udałam się do wioskowej znawczyni grzybów i dokładnie jak przewidywałam pierwsze pytanie było - gdzie je znalazłam ? .Aaa taaam , tam - odpowiedziałam robiąc szeroki ruch ręką ..
.Grzybek , tak jak myślałam prawdziwkiem był...Nazbierałam cały koszyk...I w tym miejscu powinnam postawić kropkę i pozostawić Państwa w niemym podziwie dla mej odwagi i intelektu - ale niestety , prawdomówna jestem - to i całą prawdę wyśpiewam...
Stan , w który popadłam już tylko nałogowym grzybobraniem nazwać można. Nie ma dnia , żebym z koszykiem wokół dębów nie biegała, Gdy napatoczy się jakaś persona w pobliżu mych łowisk - ornitologiem się staję - byle tylko nie pokazać, że ja w tym właśnie miejscu grzybów szukam . Absolutnie - w szpony nałogu popadłam , co objawiło się z całym okrucieństwem, gdy się taka jedna Młoda ze wsi napatoczyła. Ona z tych co to chyba wcześniej nauczyli się grzyby zbierać niż chodzić... Zresztą mniejsza o to , gdy ją zobaczyłam w pobliżu mego domu, wiedziałam , że muszę podjąć jakieś środki zaradcze - inaczej nici z moich grzybków ...
Szybko znalazłam rozwiązanie - ot po prostu ,jeszcze w odzieniu nocnym , narzuciwszy na siebie tylko szlafroczek - tuż przed siódmą rano - jak tylko Donieczka z domu wyjdzie - ja myk i pod dęby biegnę - wyzbieram wszystkie grzybki - jak skąpiec ślicznie je ściereczka przykrywam , potem się ubieram i na Młodą czekam...Pojawia się regularnie ok, dziewiątej , ja niby coś tam w rabatkach majstruję, grzecznie się witamy - potem ona pod dębami spacerki rozpoczyna...: po chwili ,pełnym współczucia głosem pytam - " .. i co nie ma grzybów ?" ( OCZYWIŚCIE ,ŻE NIE MA - JA TO WIEM ). Dziewczę wyraźnie strapione ,przyznaje , że jakoś tak dziwne ale nie ma... Wielkie są moje zwycięstwa - pławię się w nich, alboż lepiej będzie gdy powiem, że się pławiłam . Otóż jednego dnia ,już po moim - " nie ma grzybków ? - Młoda jakby coś podejrzewając wypaliła " tu nic nie znalazłam - ale tam - pod brzozą , zalazłam wczoraj mnóstwo kurek .."
???????????? Kurek ?! Kurek ?Szczeka mi do ziemi opadła - Młoda jakby nigdy nic , wsiadła na rower i pojechała..
- Po pierwsze ta brzoza to prawie moja jest - choć na brzegu lasu rośnie bo ja ją posadziłam...
-Po drugie ja wczoraj te KURKI widziałam ale zakwalifikowałam je jako szczególnie trujące zajzajery..
Ludzie to tacy pazerni są - nie mogła to młoda przyjść grzecznie i powiedzieć -" a tam pod brzoza to kurki na Panią czekają ..."
I tym optymistycznym akcentem żegnam się z Państwem .
Dobranoc
Na jednym ze zdjęć widzę kanię. Parę dni temu nazbierałam ich w ogrodzie, w okolicy śmietnika cały koszyk - moja mama odmówiła zjedzenia, oświadczając, że to może być muchomor sromotnikowy, a bez nóżek nie pozna (a nóżki nieopatrznie wyrzuciłam). I tak miałam niezwykle obfite 3 posiłki tego dnia. Pozdrawiam grzybiarkę!
OdpowiedzUsuń