Mój szaleńczy optymizm dostał ostatnio zadyszki i nie pomogły mu nawet wysoko procentowe akcje uśmierzające przeprowadzone w wąskim gronie wybrańców z okazji "dnia odeszłych". Zadyszka została, plus towarzyszący jej przenikliwy ból głowy. No cóż, trzeba zgryźć tę jesień bez uśmierzaczy. A jesień piękna, choć lato takie suche, a może właśnie dlatego liście trzymają się mocno mieniąc całą gamą kolorów. Brnę przez te tsunami brązów, świadomie odciągając moment, kiedy wezmę się do grabienia - a może nie wezmę, może przyjdzie silny wiatr i zabierze je, i od tak poniesie przez łąki do lasu. Zobaczymy - ale teraz oddaję się z rozkoszą tym chwilom szelestów, które przenoszą mnie w czasy dzieciństwa, kiedy plotłam girlandy z liści klonów rosnących na rynku małego miasteczka, pośrodku którego armia radziecka postawiła potężny monument z gwiazdą, a na fasadach okalających rynek kamienic szczerzyły się niemieckie litery...
Oj, oj znowu zaczynam...
Moje stepy nie wydają się już takie wielkie ; codziennie depczę je... towarzyszą mi koty i Ramzes, spotykamy sarny, łanie jeleni i ich śmiesznych panów, których poroża zakończone białymi plamami wydają się zdobione wacikami do demakijażu.
Zbiory jesienne okazały się całkiem, całkiem. Wszystkiego wystarczy - są ziemniaki, marchew, buraczki, są nawet różne rodzaje kapusty.
Zrobiłyśmy dużo soku z jabłek. Po tej nieudanej akcji uśmierzenia Weltschmerzu zebrany winogron przerobiłam na sok - na samą myśl o winie, głowa bolała mnie jeszcze bardziej. Takie są skutki picia wódki albo czego innego...
Pozdrawiam,
Ta Trzecia
P.S. Letnia część domu, przeznaczona do wynajęcia, zapadła już w sen zimowy. Otulone pokrowcami kanapy przestały być atrakcyjne dla kotów rozpieszczonych ciepełkiem domu.
Aby do wiosny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz